Mój list do filmowego Mikołaja, czyli filmy które ktoś powinien nakręcić cz. 1
Grudzień to czas który w większości mediów sprzyja „szaleństwu katalogowania”, jak nazwałby to Umberto Eco. Z jednej strony prezentowniki, z drugiej podsumowania mijającego roku, z trzeciej – oczekiwania i przepowiednie na kolejny. To samo możemy zaobserwować wśród piszących o filmie. Przeczytałam już jednak tyle podsumowań i oczekiwań, że pisanie kolejnego byłoby tylko powielaniem, postanowiłam więc stworzyć swój własny katalog – filmów, które w następnym i kolejnych latach najchętniej zobaczyłabym na ekranach kin, a które są na razie w sferze marzeń, czasem – na szczęście – reżyserów lub scenarzystów, czasem – niestety – wyłącznie moich. Wyszła mi obłędnie długa lista, którą w ramach katalogowego szaleństwa postanowiłam podzielić na kilka wpisów. Oto zatem, święty reżyserski Mikołaju, lista moich filmowych marzeń.
Na pierwszy ogień idą marzenia o ekranizacjach książek. Co prawda z wymienionych niektóre już zostały zekranizowane, ale np. zrobiono z nich kiepski serial, a zasługują na porządny blockbuster (Azazel), zostały zekranizowane źle albo... no, albo są Wiedźminem który wymyka się skali. Od jakich autorów odkupiłabym prawa i na jakie filmy dałabym miliony dolarów, gdybym była wszechwładnym producentem? Ano, na takie oto:
Ekranizacje książek
1) Andrzej Sapkowski, Saga o Wiedźminie
Co prawda podobno o Wiedźminie nakręcono już jakiś film, ale mój mózg stanowczo odmawia przyjęcia tego do wiadomości, co więcej – przez obejrzenie go przed przeczytaniem książki moja wyobraźnia została skrzywdzona raz na zawsze, bo o ile Żebrowski jeszcze się nadawał, to Jaskier w wersji Zamachowskiego stracił cały swój urok, nie jestem też w stanie wyobrazić sobie jak ktokolwiek mógł stracić głowę dla Yennefer w wersji Grażyny Wolszczak. Wiele stron musiało upłynąć, zanim stworzyłam sobie własne wizje postaci. A przecież Wiedźmin to historia, która zasługuje na coś więcej niż przaśny teatr telewizji, bez urazu dla teatru telewizji. Świetnie narysowane postaci, które pozwoliłyby aktorom na stworzenie zapadających w pamięć kreacji, pełna emocji historia, romans, wojna, polityczne intrygi i świetne dialogi pełne specyficznego humoru. Co prawda saga ma lepsze i gorsze momenty, a przez niemal cały tom czwarty akcja ani trochę nie posuwa się do przodu, ale skoro Peter Jackson z Hobbita zrobił trylogię, to co jakiś zdolny reżyser mógłby zrobić z powieścią Sapkowskiego! Nadzieją napełnia mnie projekt Bagińskiego o którym jakiś czas temu zrobiło się głośno, ale od projektu do filmu niestety droga jest daleka i wyboista.
2) Boris Akunin, Azazel
Wiadomości o kręceniu filmu, koprodukcji rosyjsko-amerykańsko-brytyjskiej pojawiły się jakieś sześć lat temu, za kamerą (po kilku zmianach) miał stanąć Fiodor Bondarczuk, rolę Fandorina otrzymał Anton Yelchin, a Amalii – Milla Jovovich. Premiera „The Winter Queen” na podstawie kryminału „Azazel” miała odbyć się w tym roku… i kicha. Co prawda był też rosyjski serial z 2002 roku, ale do Polski nie trafił, a ta historia zdecydowanie zasługuje na to, by stać się międzynarodowym blockbusterem. Podobnie jak inne książki Akunina z serii o Fandorinie. Bo Erast Pietrowicz Fandorin to niesamowicie fascynująca postać, która tylko z pozoru wydaje się rosyjską Mary Sue. Co więcej w "Azazelu" Fandorin dopiero staje się Fandorinem jakiego znamy z późniejszych powieści - dopiero odkrywa swoje możliwości, przeżywa pierwsze fascynacje nowoczesną technologią, popełnia masę błędów i nie jest jeszcze tak irytująco doskonały (chociaż ja uwielbiam Erasta Pietrowicza właśnie za to nieustanne dążenie do doskonałości). A do tego tło historyczne – cykl rozgrywa się pod koniec XIX wieku i na początku XX, czyli w czasach belle epoque, wyjątkowo wdzięcznych do sfilmowania. No i nie jest to hermetyczna opowieść zrozumiała tylko dla Rosjan – Fandorin w Azazelu podróżuje od jednego do drugiego krańca Europy, zaś intryga jest doprawdy ogólnoświatowa (i nieprzewidywalna). Niestety zważywszy na obecną sytuację polityczną i status Rosji ekranizacja pozostanie raczej w sferze marzeń.
3) Terry Pratchett, Straż! Straż! i reszta cyklu o Straży Miejskiej
Tym razem zamiast filmu poproszę o serial. Książki Pratchetta bywają lepsze i gorsze, ale tworzenie postaci wychodzi mu genialnie, a jak wiadomo w serialu dobry bohater to podstawa. A galeria bohaterów z cyklu o Straży Miejskiej to już w ogóle mistrzostwo świata. Co ja poradzę, że kocham miłością bezgraniczną Vimesa, Marchewę, Anguę, Vetinariego i kapral Cudo Tyłeczek? Z jednej strony parodia fantasy, z drugiej – rasowy procedural, z trzeciej – przewrotny portret nowoczesności i tego, jak wkracza ona do konserwatywnego świata. Nie mam tu jakiegoś nabożnego stosunku do treści, Pratchett wyjątkowo często wpada bowiem na świetne pomysły i nie wykorzystuje ich w żaden sposób, stosuje rozwiązania typu deus ex machina, przegaduje albo ucina historię w najciekawszym momencie. Przydałby się więc zdolny scenarzysta, który zrobiłby z powieściami to samo, co zrobiono z „Grą o Tron” albo „Czystą Krwią” – wyrzucić niepotrzebne, uwypuklić konflikty między postaciami, zadbać o obsadę… Marzy mi się Seth Rogen w roli Marchewy ;)
4) Maja Lidia Kossakowska, Siewca wiatru
To nie jest wybitna powieść, ale pisana jest tak filmowym językiem, że czytając ma się wrażenie oglądania obrazów. Fantasy o mało anielskich aniołach, które muszą stawić czoła niespodziewanej sytuacji – zniknięciu Boga. A to dopiero początek kłopotów, na których rozwiązanie jedyną nadzieją jest niejaki Daimon Frey, prawdziwy badass, a do tego nieszczęśliwie zakochany. Aktor, który go zagra to murowany kandydat na idola nastolatek. Chociaż moją ulubioną parą są Lucyfer i Asmodeusz (już widzę te bromansowe fanarty). Po drodze masa przygód, konfliktów i dylematów moralnych, na końcu – epicka bitwa, czegóż chcieć więcej? To powieść która zasługuje na to, by wzięli ją w swe ręce spece z Hollywood, podrasowali efektami specjalnymi i, nie przejmując się protestami środowisk kościelnych (które na pewno się pojawią) stworzyli wielkie widowisko z gatunku czystej rozrywki.
5) Roderick Gordon, Brian Williams, Tunele
Podobnie jak ekranizacja "Azazela" ten film powstaje od lat i powstać nie może. A szkoda, bo moim zdaniem to jedna z najciekawszych sag młodzieżowych od czasu „Harry’ego Pottera”, jednocześnie nie starająca się naśladować powieści Rowling. Być może problemem jest fakt, że historia momentami bywa arcymroczna i ewidentnie nie dla dzieci? Co z tego, skoro marzę o tym żeby zobaczyć na ekranie przygody Willa, Chestera, Drake’a i Elliott, a nawet dwie Rebeki, które w duecie są bardziej demoniczne od Voldemorta i na pewno bardziej niebezpieczne – Sami-Wiecie-Kto działał w afekcie, a w ramach zemsty na czarodziejach nie interesował się na szczęście bombami atomowymi i wywoływaniem ogólnoświatowych epidemii.
Tyle blockbusterów - dalsza część listy to powieści bardziej kameralne, bo i takie zdarza mi się czytać ;)
6) Halina Popławska, Hiszpańska romanca
Powieści Popławskiej to dla mnie nawet nie guilty pleasure, bo przyznaję się do nich bez poczucia winy i będę kłócić się z każdym, kto uważa je za ramotę i nudne romansidła :) „Kwiat lilii we krwi” przeczytałam jednym tchem, ale na ekranie, najlepiej również w formie serialu najchętniej zobaczyłabym „Hiszpańską romancę”. Co tu mamy? Ano wszystko, czego potrzebuje wzruszający romans historyczny o miłości niemożliwej. W telegraficznym skrócie: młoda Hiszpanka, sierota, dziecko z nieprawego łoża Hiszpanki i polskiego oficera walczącego w armii Napoleona wychowuje się niczym Kopciuszek w niechętnej jej rodzinie matki. Nagle zza Pirenejów przybywa jej przyrodni brat i – spełniając ostatnie życzenie ojca – zabiera ją do Polski, cierpiącej aktualnie prześladowania po powstaniu listopadowym. Tam Trinidad wpada w oko z jednej strony szlachetnemu acz porywczemu rosyjskiemu oficerowi, znienawidzonemu przez polskich sąsiadów, a z drugiej – polskiemu dziedzicowi Szczęsnemu, którego majątek przejął tenże Rosjanin. W tle rozgrywają się również inne dramaty – mamy i ukrywających się zesłańców, i niemal kazirodczą miłość, i konflikty na tle narodowościowym. Zupełnie nie wykorzystana epoka historyczna, kameralna historia plus cała masa emocji, ciekawi bohaterowie – to doskonały pomysł na świetny kostiumowy serial.
7) Eshkol Nevo, Do następnych mistrzostw
Czy są kibice o bardziej zszarganych nerwach niż polscy kibice piłki nożnej? Owszem, kibice izraelscy, którzy nie mogą nawet powspominać sukcesów sprzed kilkudziesięciu lat, a mimo to ciągle liczą na to że w końcu ich drużyna awansuje do jakichś mistrzostw... Ale piłka nożna i kibicowanie to tylko spoiwo tej powieści. Czterech przyjaciół, których różni niemal wszystko poza pasją do oglądania piłki nożnej, podczas finału mistrzostw w 1998 roku zapisuje swoje trzy marzenia, aby odczytać je ponownie cztery lata później i sprawdzić, czy się spełniły. Śledzimy zatem cztery lata z ich życia - od finału do finału. Ich miłości, zdrady, przyjaźnie, sukcesy i porażki zawodowe. Przez te cztery lata zmienia się świat, zmienia się sytuacja polityczna, zmieniają się sami bohaterowie. Przesympatyczna powieść osadzona w niekoniecznie sympatycznym świecie, a zarazem pokazanie że współczesny Izrael to nie tylko konflikt z Palestyną (chociaż i on nie ominie bohaterów...). Zasługuje na dobry, mądry i wzruszający film.
8) Arturo Perez-Reverte, Batalista
Kameralny dramat rozgrywający się w wieży, gdzie znużony życiem fotograf wojenny maluje panoramę pokazującą bitwy toczone przez ludzi na przestrzeni dziejów. Pewnego dnia odwiedza go jednak jeden z bohaterów zrobionych przez niego zdjęć, który po publikacji fotografii dla Zachodu stał się symbolem wojny na Bałkanach, ale w rodzinnym kraju stał się persona non grata. Nic dziwnego, że przemawia przez niego chęć zemsty, a w wieży pojawia się tylko po to, by zabić fotografa, który zniszczył mu życie. Czy mu się uda? Historia trzyma w napięciu do samego końca, a taki kameralny dramat rozpisany na dwóch bohaterów to wielkie pole do popisu dla zdolnych aktorów. I refleksja nad moralnym aspektem fotografii wojennej. Niestety Perez-Reverte nie ma szczęścia do adaptacji - większość mu się nie podoba, większość też nie trafiła na nasze ekrany ("Kapitan Alatriste", ech...). Za Batalistę jak na razie nie wziął się żaden reżyser, kto wie? Może kiedyś się uda?
9) Jose Saramago, Kamienna tratwa
Nie widziałam jeszcze żadnej adaptacji prozy Saramago, więc nie wiem, czy i jak filmowcy polegli na tych zupełnie niefilmowalnych dziełach. Ale jako że von Trier kręcąc „Melancholię” udowodnił, że o apokalipsie można opowiadać kameralnie, czemu by nie spróbować z „Kamienną tratwą”? Punkt wyjścia jest dość spektakularny – oto Półwysep Iberyjski oddziela się od Europy i rusza w kierunku Stanów. Mamy tu z jednej strony świetny pomysł na film katastroficzny, z drugiej – kameralne historie kilku hiszpańskich i portugalskich bohaterów, którzy ruszają w dziwną podróż po płynącym półwyspie, a którzy – trudno powiedzieć w jaki sposób – są za katastrofę w jakiś metafizyczny sposób odpowiedzialni. Minimum efektów specjalnych, dużo snucia i filozoficznych przemyśleń – oto murowany kandydat do Złotej Palmy.
10) Haruki Murakami, Sputnik Sweetheart
W przypadku Murakamiego mam jeszcze mniej złudzeń niż w przypadku Saramago – tej prozy po prostu nie da się sfilmować. „1Q84”, „Kronika ptaka nakręcacza”, „Koniec świata i Hard-Boiled Wonderland” to powieści, których po prostu nie wyobrażam sobie na ekranie, bo trzeba by doprawdy geniusza, by ducha tej specyficznej prozy przenieść na ekran. Ale „Sputnik Sweetheart” to przede wszystkim historia krótsza niż wyżej wymienione, a po drugie – materiał na filmowe arcydzieło, świeże i intrygujące. Tajemnicze zniknięcie młodej kobiety i metafizyczna zagadka do rozwiązania to jedno, ale obejrzałabym ten film dla jednej sceny – tej na diabelskim młynie. Aż mnie ciarki na samą myśl przechodzą.
Na razie tyle - w kolejnej części postaci historyczne i współczesne, które zasługują na filmowe biografie :)
Na pierwszy ogień idą marzenia o ekranizacjach książek. Co prawda z wymienionych niektóre już zostały zekranizowane, ale np. zrobiono z nich kiepski serial, a zasługują na porządny blockbuster (Azazel), zostały zekranizowane źle albo... no, albo są Wiedźminem który wymyka się skali. Od jakich autorów odkupiłabym prawa i na jakie filmy dałabym miliony dolarów, gdybym była wszechwładnym producentem? Ano, na takie oto:
Ekranizacje książek
1) Andrzej Sapkowski, Saga o Wiedźminie
A może by tak zniszczyć wszystkie kopie i nakręcić to od początku? źródło: www.alekinoplus.pl |
Co prawda podobno o Wiedźminie nakręcono już jakiś film, ale mój mózg stanowczo odmawia przyjęcia tego do wiadomości, co więcej – przez obejrzenie go przed przeczytaniem książki moja wyobraźnia została skrzywdzona raz na zawsze, bo o ile Żebrowski jeszcze się nadawał, to Jaskier w wersji Zamachowskiego stracił cały swój urok, nie jestem też w stanie wyobrazić sobie jak ktokolwiek mógł stracić głowę dla Yennefer w wersji Grażyny Wolszczak. Wiele stron musiało upłynąć, zanim stworzyłam sobie własne wizje postaci. A przecież Wiedźmin to historia, która zasługuje na coś więcej niż przaśny teatr telewizji, bez urazu dla teatru telewizji. Świetnie narysowane postaci, które pozwoliłyby aktorom na stworzenie zapadających w pamięć kreacji, pełna emocji historia, romans, wojna, polityczne intrygi i świetne dialogi pełne specyficznego humoru. Co prawda saga ma lepsze i gorsze momenty, a przez niemal cały tom czwarty akcja ani trochę nie posuwa się do przodu, ale skoro Peter Jackson z Hobbita zrobił trylogię, to co jakiś zdolny reżyser mógłby zrobić z powieścią Sapkowskiego! Nadzieją napełnia mnie projekt Bagińskiego o którym jakiś czas temu zrobiło się głośno, ale od projektu do filmu niestety droga jest daleka i wyboista.
2) Boris Akunin, Azazel
Anton Yelchin - a może i tak właśnie wygląda młody Erast Pietrowicz Fandorin? |
3) Terry Pratchett, Straż! Straż! i reszta cyklu o Straży Miejskiej
Tym razem zamiast filmu poproszę o serial. Książki Pratchetta bywają lepsze i gorsze, ale tworzenie postaci wychodzi mu genialnie, a jak wiadomo w serialu dobry bohater to podstawa. A galeria bohaterów z cyklu o Straży Miejskiej to już w ogóle mistrzostwo świata. Co ja poradzę, że kocham miłością bezgraniczną Vimesa, Marchewę, Anguę, Vetinariego i kapral Cudo Tyłeczek? Z jednej strony parodia fantasy, z drugiej – rasowy procedural, z trzeciej – przewrotny portret nowoczesności i tego, jak wkracza ona do konserwatywnego świata. Nie mam tu jakiegoś nabożnego stosunku do treści, Pratchett wyjątkowo często wpada bowiem na świetne pomysły i nie wykorzystuje ich w żaden sposób, stosuje rozwiązania typu deus ex machina, przegaduje albo ucina historię w najciekawszym momencie. Przydałby się więc zdolny scenarzysta, który zrobiłby z powieściami to samo, co zrobiono z „Grą o Tron” albo „Czystą Krwią” – wyrzucić niepotrzebne, uwypuklić konflikty między postaciami, zadbać o obsadę… Marzy mi się Seth Rogen w roli Marchewy ;)
Czyż nie Marchewa? ;) |
4) Maja Lidia Kossakowska, Siewca wiatru
To nie jest wybitna powieść, ale pisana jest tak filmowym językiem, że czytając ma się wrażenie oglądania obrazów. Fantasy o mało anielskich aniołach, które muszą stawić czoła niespodziewanej sytuacji – zniknięciu Boga. A to dopiero początek kłopotów, na których rozwiązanie jedyną nadzieją jest niejaki Daimon Frey, prawdziwy badass, a do tego nieszczęśliwie zakochany. Aktor, który go zagra to murowany kandydat na idola nastolatek. Chociaż moją ulubioną parą są Lucyfer i Asmodeusz (już widzę te bromansowe fanarty). Po drodze masa przygód, konfliktów i dylematów moralnych, na końcu – epicka bitwa, czegóż chcieć więcej? To powieść która zasługuje na to, by wzięli ją w swe ręce spece z Hollywood, podrasowali efektami specjalnymi i, nie przejmując się protestami środowisk kościelnych (które na pewno się pojawią) stworzyli wielkie widowisko z gatunku czystej rozrywki.
Kiedy wpisałam w google "Daimon Frey", wyskoczył mi Jake Gyllenhaal. Czyżby jakaś sugestia? |
5) Roderick Gordon, Brian Williams, Tunele
Podobnie jak ekranizacja "Azazela" ten film powstaje od lat i powstać nie może. A szkoda, bo moim zdaniem to jedna z najciekawszych sag młodzieżowych od czasu „Harry’ego Pottera”, jednocześnie nie starająca się naśladować powieści Rowling. Być może problemem jest fakt, że historia momentami bywa arcymroczna i ewidentnie nie dla dzieci? Co z tego, skoro marzę o tym żeby zobaczyć na ekranie przygody Willa, Chestera, Drake’a i Elliott, a nawet dwie Rebeki, które w duecie są bardziej demoniczne od Voldemorta i na pewno bardziej niebezpieczne – Sami-Wiecie-Kto działał w afekcie, a w ramach zemsty na czarodziejach nie interesował się na szczęście bombami atomowymi i wywoływaniem ogólnoświatowych epidemii.
Kimkolwiek jest B. Cunningham, ma nosa (źródło: www.tunele.wikia.com) |
Tyle blockbusterów - dalsza część listy to powieści bardziej kameralne, bo i takie zdarza mi się czytać ;)
6) Halina Popławska, Hiszpańska romanca
A ja lubię i już. (źródło: www.lubimyczytac.pl) |
7) Eshkol Nevo, Do następnych mistrzostw
Powieść, którą wszystkim polecam. Szczerze i naprawdę. |
Czy są kibice o bardziej zszarganych nerwach niż polscy kibice piłki nożnej? Owszem, kibice izraelscy, którzy nie mogą nawet powspominać sukcesów sprzed kilkudziesięciu lat, a mimo to ciągle liczą na to że w końcu ich drużyna awansuje do jakichś mistrzostw... Ale piłka nożna i kibicowanie to tylko spoiwo tej powieści. Czterech przyjaciół, których różni niemal wszystko poza pasją do oglądania piłki nożnej, podczas finału mistrzostw w 1998 roku zapisuje swoje trzy marzenia, aby odczytać je ponownie cztery lata później i sprawdzić, czy się spełniły. Śledzimy zatem cztery lata z ich życia - od finału do finału. Ich miłości, zdrady, przyjaźnie, sukcesy i porażki zawodowe. Przez te cztery lata zmienia się świat, zmienia się sytuacja polityczna, zmieniają się sami bohaterowie. Przesympatyczna powieść osadzona w niekoniecznie sympatycznym świecie, a zarazem pokazanie że współczesny Izrael to nie tylko konflikt z Palestyną (chociaż i on nie ominie bohaterów...). Zasługuje na dobry, mądry i wzruszający film.
8) Arturo Perez-Reverte, Batalista
Kameralny dramat rozgrywający się w wieży, gdzie znużony życiem fotograf wojenny maluje panoramę pokazującą bitwy toczone przez ludzi na przestrzeni dziejów. Pewnego dnia odwiedza go jednak jeden z bohaterów zrobionych przez niego zdjęć, który po publikacji fotografii dla Zachodu stał się symbolem wojny na Bałkanach, ale w rodzinnym kraju stał się persona non grata. Nic dziwnego, że przemawia przez niego chęć zemsty, a w wieży pojawia się tylko po to, by zabić fotografa, który zniszczył mu życie. Czy mu się uda? Historia trzyma w napięciu do samego końca, a taki kameralny dramat rozpisany na dwóch bohaterów to wielkie pole do popisu dla zdolnych aktorów. I refleksja nad moralnym aspektem fotografii wojennej. Niestety Perez-Reverte nie ma szczęścia do adaptacji - większość mu się nie podoba, większość też nie trafiła na nasze ekrany ("Kapitan Alatriste", ech...). Za Batalistę jak na razie nie wziął się żaden reżyser, kto wie? Może kiedyś się uda?
Powieści Artura Pereza-Reverte czytałam, przeżywając równolegle fazę na Johnny'ego Deppa, dzięki czemu mam wrażenie że mógłby zagrać wszystkich głównych bohaterów tego autora. |
9) Jose Saramago, Kamienna tratwa
Nie widziałam jeszcze żadnej adaptacji prozy Saramago, więc nie wiem, czy i jak filmowcy polegli na tych zupełnie niefilmowalnych dziełach. Ale jako że von Trier kręcąc „Melancholię” udowodnił, że o apokalipsie można opowiadać kameralnie, czemu by nie spróbować z „Kamienną tratwą”? Punkt wyjścia jest dość spektakularny – oto Półwysep Iberyjski oddziela się od Europy i rusza w kierunku Stanów. Mamy tu z jednej strony świetny pomysł na film katastroficzny, z drugiej – kameralne historie kilku hiszpańskich i portugalskich bohaterów, którzy ruszają w dziwną podróż po płynącym półwyspie, a którzy – trudno powiedzieć w jaki sposób – są za katastrofę w jakiś metafizyczny sposób odpowiedzialni. Minimum efektów specjalnych, dużo snucia i filozoficznych przemyśleń – oto murowany kandydat do Złotej Palmy.
A półwysep iberyjski zagra Kirsten Dunst. |
W przypadku Murakamiego mam jeszcze mniej złudzeń niż w przypadku Saramago – tej prozy po prostu nie da się sfilmować. „1Q84”, „Kronika ptaka nakręcacza”, „Koniec świata i Hard-Boiled Wonderland” to powieści, których po prostu nie wyobrażam sobie na ekranie, bo trzeba by doprawdy geniusza, by ducha tej specyficznej prozy przenieść na ekran. Ale „Sputnik Sweetheart” to przede wszystkim historia krótsza niż wyżej wymienione, a po drugie – materiał na filmowe arcydzieło, świeże i intrygujące. Tajemnicze zniknięcie młodej kobiety i metafizyczna zagadka do rozwiązania to jedno, ale obejrzałabym ten film dla jednej sceny – tej na diabelskim młynie. Aż mnie ciarki na samą myśl przechodzą.
Na razie tyle - w kolejnej części postaci historyczne i współczesne, które zasługują na filmowe biografie :)
Komentarze
Prześlij komentarz