Ziemia dygoce, uciekać stąd trzeba - "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii"
Razem
z mijającym rokiem 2014 kończy się przygoda, jaką był powrót do
Śródziemia. Historia zatoczyła koło - Bilbo wrócił do Shire, gdzie 111
lat później rozpocznie się zupełnie inna opowieść. A ja wróciłam z kina do
domu, z jednej strony w poczuciu zachwytu, z drugiej - niedosytu. To
rozdarcie towarzyszyło mi przez cały seans i towarzyszy do tej pory, bo
trzecia część "Hobbita" to niestety film mocno nierówny, chociaż z całą
pewnością wart zobaczenia.
Z samym Alfridem mam jeszcze
inny problem. Rozumiem, że to taki zabawny przerywnik, element do
śmiechu, rozbrajający patetyczną atmosferę, a żeby przypadkiem widz nie
miał wątpliwości co do intencji postaci - odrażający z wyglądu. Ale
gdzieś tam kołacze się myśl, że w gruncie rzeczy Alfrid ma rację. Wojna,
w którą wikłają się ludzie, krasnoludy, elfy i reszta jest wojną
zupełnie bezsensowną z jego punktu widzenia. I chociaż później
oczywiście sytuacja zmienia się w momencie wkroczenia do akcji armii
Azoga, a wojna o złoto staje się wojną obronną, to trudno go winić za chęć przetrwania i w pewnej chwili było mi
go zwyczajnie żal.
Właściwie oprócz hobbita mamy jeszcze jednego tytułowego bohatera - bitwę. A ta waha się między feerią efektów specjalnych i wielką zabawą a chaotyczną potyczką, w której zginąć może każdy, choćby był i głównym bohaterem. Jeśli chodzi o ten pierwszy aspekt, to czego tam nie ma! Pojawi się między
innymi bojowy łoś, służący w zależności od potrzeby jako walec lub
koparka, gryzące ziemię robakołaki (których sensu rozgryźć nie potrafię), bojowe kozice (!) służące do szybkiego pokonywania gór (że też
nikt wcześniej na to nie wpadł!!!), bojowe niedźwiedzie zrzucane przez
orły i, oczywiście orły. Które jak zwykle pojawiają się w ostatniej
chwili. Tu można albo plasnąć dłonią o czoło albo wpatrywać się w ekran z
dziecięcym zachwytem. Polecam to drugie. W końcu nie po to idziemy do kina na "Hobbita", żeby bolała głowa.
Trylogia "Hobbit"
raczej nie zajmie w moim sercu miejsca "Władcy Pierścieni", ale na
pewno jeszcze nie raz do niej wrócę - choćby po to, żeby zrewidować wszystko, co napisałam w tej recenzji. I dlatego, że strasznie smutno zrobiło mi się nie wtedy, kiedy ginęły kolejne krasnoludy, ale w momencie, gdy Bilbo wrócił do Shire i sięgnął po chusteczkę, której zapomniał przed wyruszeniem w drogę. Kiedy nagle zrozumiałam, że przygoda właśnie się zakończyła, a strasznie bym chciała przeżyć ją jeszcze raz.
Komentarze
Prześlij komentarz