|
Niestety nie obejrzałam połowy filmów nominowanych, więc zamiast typów i spekulacji będą rozważania filozoficzne i zdjęcia przystojnych scenarzystów.
|
Wczoraj ogłoszono nominacje do Oscara. Nie do końca pojmuję aż tak wielki fenomen "Idy", ale strasznie, strasznie
cieszę się z tylu polskich nominacji, zwłaszcza tych dokumentalnych. Miło pomyśleć,
że szansę na statuetkę ma Tomasz Śliwiński za „Naszą klątwę”. Nie tylko
dlatego, że podobnie jak ja uczestniczył swego czasu w warsztatach scenariuszowych Bahama
Films
J
Widzę to poruszenie wśród innych znajomych „bahamowych” scenarzystów na
facebooku, w których najwyraźniej wstąpiła nowa nadzieja. Nawet jeśli film nie
jest nominowany za scenariusz ;)
|
Rzadko zastanawiamy się jak wyglądają nominowani scenarzyści.
Oto zatem Damien Chazelle - człowiek, który sam siebie adaptował. |
Z racji scenariuszowego zacięcia najuważniej przyglądam się oczywiście
nominacjom w obu scenariuszowych kategoriach. Wśród scenariuszy oryginalnych
jakichś większych zaskoczeń brak (niestety jak na razie z nominowanych filmów
oglądałam tylko „Grand Budapest Hotel”), za to spore poruszenie wywołała lista
adaptacji. Po szybkim rzuceniu okiem - dwóch scenarzystów to pełnometrażowi debiutanci (Chazelle, Moore), jeden realizuje swój drugi film (McCarten), dwóch równocześnie film reżyserowało. Z kolei Jason Hall, autor "Amerykańskiego snajpera" wcześniej zajmował się aktorstwem (grał m.in. w "Buffy - postrach wampirów"). Co do samych scenariuszy to aż trzy są ekranizacjami biografii, co akurat nie dziwi - Hollywood uwielbia prawdziwe historie, a już zwłaszcza historie o naukowcach. Z zaskoczeń - jak wszyscy powtarzają, brakuje „Zaginionej dziewczyny”, to po pierwsze, ale małą awanturę
wywołał też Damien Chazelle, którego ewidentnie autorski „Whiplash” wskutek
żelaznych reguł rządzących Akademią nie został uznany za scenariusz oryginalny.
Przez amerykańskie media przetoczyła się dyskusja, pisano wprost o „pomyłce”
Akademii, tymczasem zgodnie z zasadami przyznawania Oscarów… żadnej pomyłki nie
było.
|
Graham Moore, człowiek ze słynnej "czarnej listy".
"Gra tajemnic" to jego pełnometrażowy debiut.
|
Scenariusz adaptowany najchętniej kojarzymy z adaptacją
książki. Jednak równie dobrze może to być przeniesienie na język filmu sztuki
teatralnej, komiksu, opowiadania, lub… i tu może się wydać dziwne, przekształcenie
filmu krótkometrażowego na pełen metraż. Można się zgodzić, jeśli jest to
dzieło kogoś innego niż reżyser „długiego” filmu, jednak w tym przypadku Damien
Chazelle adaptował… Damiena Chazelle’a. Po kilkunastominutowej krótkometrażówce
nakręconej w wyraźnym celu przekonania producentów do wyłożenia kasy na pełen
metraż, reżyserowi i scenarzyście udało się zdobyć fundusze na „właściwy” film.
Żeby było jeszcze bardziej paranoicznie, Chazelle oparł scenariusz na swoich
własnych doświadczeniach. Zupełnie jakby to życie było materiałem do adaptacji.
Co ty na to, Akademio?
W podobnej sytuacji kilka lat temu był Neil Bloomkamp,
nominowany za „Dystrykt 9”, adaptacji swojej własnej krótkometrażówki „Alive in
Joburg”. Sprawa Chazelle’a jest jednak bardziej skomplikowana – to scenariusz
pełnometrażowy był pierwszy, został skrócony na potrzeby etiudy. Zresztą
reżyser sam nie pomyślał o skutkach tego, że jego krótki „Whiplash” trafi na
festiwale i zdobędzie tam nagrody, nie będzie można go więc traktować tylko
jako pokazowej sceny przeznaczonej wyłącznie dla producentów.
|
A to Anthony McCarten - autor "Teorii wszystkiego". |
Ale to tylko jeden z czubków góry lodowej, jaką jest ta
jedna z bardziej niesprawiedliwych kategorii. No bo przyjrzyjmy się nominacjom
i zastanówmy, czym się różni adaptacja od adaptacji. Bo jak porównać scenariusz
na podstawie powieści, gdzie szkielet historii już ktoś napisał za nas, z adaptacją
np. biografii, gdzie zarówno dialogi, jak i bohaterów drugoplanowych czy punkty
zwrotne trzeba ustalić lub wręcz wymyślić samemu. Do tego „ekranizacje całego
życia” wychodzą często średnio, więc czasem z biografii trzeba wykroić fragment
i odpowiednio go ubarwić. Pytanie, co jest trudniejsze? Bywają biografie, które
aż się proszą o przeniesienie na ekran, bywają i takie, których bohaterowie na
pierwszy rzut oka wydają się zwyczajnie nudni i nie filmowi. Bo może i Alan
Turing, i Stephen Hawking to postaci co najmniej nieszablonowe, ale ich
profesje trudno nazwać pasjonującymi dla przeciętnego widza. Nie widziałam
jeszcze żadnego z obu filmów o geniuszach, ale Akademia lubi takie ekranizacje pozornie niefilmowych
biografii, że wspomnieć choćby Social Network, zdobywcę Oscara w 2010 roku (za
scenariusz, a do tego doszły jeszcze dwie statuetki i cztery nominacje w innych kategoriach). W końcu
im bardziej musiał się napracować scenarzysta, tym bardziej powinien zasłużyć
na nagrodę, prawda?
|
Jason Hall, autor "Snajpera". |
Czasem problemem może być również pytanie, kto właściwie
powinien być nominowany. Takie wątpliwości pojawiają się zazwyczaj w przypadku
sztuki teatralnej. Czasem zdarza się, że adaptuje ją do filmu sam autor, ale
często – wybrany przez reżysera scenarzysta. Kto właściwie i kto bardziej zasłużył
na nominację za „Chicago”? Bill Condon (autor adaptacji) czy Bob Fosse? A żeby
było jeszcze bardziej pokrętnie możemy spojrzeć na film „Miejsce pod słońcem”,
nominowany za scenariusz adaptowany (autorstwa Harry’ego Browna i Michaela
Wilsona) w 1951 roku. Scenariusz jest adaptacją sztuki Patricka Kearneya, która
jest adaptacją powieści „Amerykańska Tragedia” Theodore’a Dreisera. Robi się
piętrowo.
A co z sytuacją, gdy scenariusz tak bardzo odbiega od
oryginału, że sam właściwie staje się oryginałem? Gdzie leży granica między adaptacją a
inspiracją? Tu Akademia, o dziwo, nie ma już tak sprecyzowanego zdania. Dowodzi
tego fakt, że w kategorii „scenariusz oryginalny” w 2006 roku pojawiła się
Syriana, luźno bo luźno, ale jednak oparta na wspomnieniach Roberta Baera,
byłego agenta CIA, za to „Bracie, gdzie jesteś” braci Coen zostało uznane za
adaptację „Odysei” Homera. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby stali za tym sami
bracia, uparcie nawiązujący do Homera i równocześnie powtarzający, że Homera
nigdy nie czytali. Regulamin kategorii zakłada też, że prawo do nominacji mają
adaptacje wierszy i piosenek. Kilka razy zdarzyło się też, że uznawano za
adaptowany scenariusz na podstawie konkretnego artykułu prasowego.
|
Paula Thomasa Andersona przedstawiać nie trzeba. |
Osobna kwestia to sequele, które automatycznie uznawane są
za adaptacje tylko dlatego, że… wykorzystują postaci pojawiające się już w
poprzednich filmach. Historia z już stworzonymi bohaterami, choćby nowa i
świeża, jak „Toy Story 3” nominowane w 2010, nie uchodzi za oryginał. Cóż,
patrząc na niektóre sequele, jestem w stanie zgodzić się z tokiem rozumowania
Akademii.
Jak zatem głosujący na najlepszy scenariusz powinni
traktować „Whiplash”? Już sam podział na dwie osobne kategorie zakłada, że
adaptacje powinny być traktowane inaczej. Oceniamy bowiem nie tylko samą jakość
scenariusza (dialogi, bohaterów, strukturę, punkty zwrotne itp.), lecz także
sposób, w jaki podchodzi do dzieła adaptowanego. Czy scenarzysta twórczo
potraktował „niefilmową” biografię? Czy dokonał niemożliwego i przełożył na
język filmu powieść uchodzącą za niemożliwą do zekranizowania? Jak rozwinął
krótki film w pełen metraż? Jak „przyciął” sztukę teatralną? Oczywiście trochę
to niesprawiedliwe i zupełnie nie do ocenienia, ale kto powiedział, że Oscary
są sprawiedliwe?
A jeśli macie ochotę poczytać scenariusze nominowane do Oscarów i porównać je z tym, co widać na ekranie, to warto zajrzeć
TU.
Komentarze
Prześlij komentarz