Od "Azazela" do "Czarnego miasta", czyli o Akuninie i Fandorinie

Książki Borisa Akunina przetłumaczono na 35 języków i wydano w nakładzie 20 milionów egzemplarzy, informowało dumnie wydawnictwo Świat Książki kilka lat temu, kiedy to jego nakładem ukazywało się drugie wydanie serii kryminałów „Przygody Erasta Fandorina”. Wtedy też przypadkiem sięgnęłam po pierwszy tom i… zakochałam się na zabój. Chociaż cykl miewał swoje wzloty i upadki, dotrwałam od pierwszego „Azazela” do najnowszego tomu – „Czarne miasto”, a to podobno jeszcze nie koniec…

Co takiego jest w książkach Akunina, że wciągają jak narkotyk, chociaż to przecież „tylko” staroświeckie kryminały, osadzone w czasach gdy "literatura była wielka, wiara w postęp - bezgraniczna, a zbrodnie popełniano i wykrywano ze smakiem tudzież elegancją"?  


Fenomenalny Fandorin, to raz

Na sukces cyklu książkowego, książkowego "serialu" składa się kilka czynników. Pierwszym z nich są charakterystyczni bohaterowie, do których czytelnik musi poczuć sympatię, by potem sięgać po kolejne tomy. Tu Akuninowi się udało. Erast Pietrowicz Fandorin to jeden z najciekawszych detektywów stworzonych przez pisarzy w ostatnich latach, który w dodatku stale ewoluuje i to w nie do końca oczywisty sposób. Jeśli porówna się „Czarne miasto” z „Azazelem”, możemy zobaczyć, jak długą drogę przebył bohater i jak zmieniał się na przestrzeni lat.

W pierwszej części cyklu poznajemy Fandorina w momencie, gdy dopiero wkracza w dorosłość, uczy się detektywistycznego fachu i jeszcze nie ma pojęcia, że przypadkowe zajęcie stanie się jego przeznaczeniem i pasją. Erast ma jeszcze gorącą głowę, jest ufny, naiwny i kochliwy, fascynuje się wynalazkami, o których donoszą gazety. Kilkanaście tomów później jest już starszym mężczyzną, uznanym detektywem, kalkulującym zimno na kilka kroków naprzód. Mówi kilkunastoma językami i zna się niemal na wszystkim, od prowadzenia samochodu po walkę w stylu ninja. Po licznych podróżach jest przesiąknięty z jednej strony kulturą Dalekiego Wschodu, z drugiej – europejskiego Zachodu, z coraz większym niepokojem patrzy na to, co dzieje się z „mateczką Rosją”.

Mary Sue, chciałoby się powiedzieć. Chodząca doskonałość, czego się nie dotknie, to mu wychodzi. Otóż nie, i jeśli ktoś postrzega „Przygody…” jako cykl niekończących się sukcesów Erasta Pietrowicza, to jednak nie tędy droga. W każdym tomie z jednej strony mamy zwycięstwo – rozwiązanie zagadki, z drugiej – zawsze jest ono okupione jakąś osobistą porażką. Poza tym jest coś chwytającego za serce w jego ciągłym i nieco przerysowanym dążeniu do doskonałości, pędzie do wiedzy, wypełnianiu samotności kolejnymi zadaniami – a to nauką języka, a to sztuki walki, a to kupnem kolejnych gadżetów. Pod tym względem bliżej mu do Batmana niż Sherlocka Holmesa. Życie prywatne Fandorina jest szczątkowe, jego związki z kobietami zazwyczaj kończą się źle, nie tworzy sobie drużyny jak Wiedźmin (a jeśli próbuje, to również źle to się kończy), a za jedynego towarzysza ma niezniszczalnego Masę.

Chociaż Erast Pietrowicz ewidentnie nie ma szczęścia do kobiet, to te lgną do niego jak muchy do miodu, gotowe choćby na jedną noc, a i na całe życie jak będzie trzeba. Subtelny i niemal niedostrzegalny erotyzm pojawiający się w powieściach (pisarza, który w wywiadach sam przyznaje, że nie umie pisać scen erotycznych, więc ich nie pisze) pobudza wyobraźnię rzesz czytelniczek. Seksu jako takiego w cyklu prawie nie ma -  pojawia się dopiero w „Diamentowej karocy”. Książce wydanej w Polsce tylko raz – ostatnie wydanie Świata Książki pominęło japońskie przygody Fandorina, a szkoda, bo akurat ten tom tłumaczy wyjątkowe powodzenie nieśmiałego detektywa wśród płci pięknej. Dzięki temu nieliczne sceny relacji Fandorina z kobietami mają więcej chemii niż cała trylogia o Greyu i powiem szczerze, czytając „Dekoratora” doświadczyłam czegoś, czego nie doświadczyłam przy czytaniu żadnej innej książki – byłam zazdrosna o bohatera literackiego i autentycznie ucieszyłam się, kiedy Angelina go rzuciła. Bo akurat postaci kobiet wychodzą Akuninowi okropnie i nic dziwnego, że Fandorin ciągle jest sam, skoro otaczają go takie histeryczki.

Magiczny XIX wiek, to dwa

Nie sposób nie wspomnieć również o świecie, w którym rzecz się dzieje. Przełom XIX i XX wieku, schyłek „belle epoque”. W Wielkiej Brytanii dobiega końca epoka wiktoriańska, w Rosji zaczyna się czas ruchów rewolucyjnych, które w końcu położą kres rządom carów. Japonia dopiero niedawno podpisała traktat z Kanagawy i otworzyła się na świat, a świat zafascynował się krajem samurajów i ich egzotyczną kulturą. Czas wynalazków, gwałtownego postępu technicznego, również w metodach chwytania przestępców, czas rozwoju prasy, początki emancypacji kobiet… długo by wymieniać. Akunin opisuje przemiany zachodzące w społeczeństwie z prawdziwą wirtuozerią, są one równie ważne jak intryga kryminalna, a do tego nad wszystkim ciąży początkowo niezauważalna, później chwytająca za gardło groza. Bo przecież wiemy, jak się te piękne czasy skończyły. Pierwsza wojna światowa w „Azazelu” nie była jeszcze nawet chmurką na niebie, w „Czarnym mieście” to już potężne zagrożenie. Stopniowo, z tomu na tom, zmienia się również podejście Erasta Pietrowicza do życia i świata – z entuzjasty nowych technologii pełnego wiary w jutro staje się coraz bardziej zgorzkniały i zdystansowany, z niepokojem patrząc na to, jak wyścig genialnych umysłów przeradza się w wyścig zbrojeń. Trudno nie dopatrzeć się tu analogii do współczesności. Tym bardziej że Akunin, obywatel świata, zafascynowany Japonią i Zachodem jednocześnie otwarcie krytykuje to, co dzieje się obecnie w Rosji pod rządami Putina.

Intrygi nie do odgadnięcia, to trzy

Bez wciągającej historii, pasjonującego śledztwa i zaskakującej puenty nie ma dobrego kryminału. Tu bywa różnie – po absolutnie genialnym „Azazelu” Akuninowi zdarzały się spadki formy, a w „Czarnym mieście” momentami widać już zmęczenie materiału. Niemniej może raz udało mi się zgadnąć "kto zabił" i każdy tom zostawiał mnie z poczuciem satysfakcji, takiej jaką czuje się właśnie po przeczytaniu dobrego kryminału. Akunin sam nie kryje się z faktem, że uważa się przede wszystkim za zdolnego rzemieślnika – popisuje się umiejętnościami pisania w różnych stylach, sprawnym poruszaniem się w obrębie różnych odmian kryminału i innych gatunków (przynajmniej tak zapowiada się seria „Gatunki”, po którą jeszcze nie sięgnęłam). Ale trzeba oddać mu sprawiedliwość - ma się czym popisywać, a chociaż w swoich powieściach czerpie całymi garściami z innych dzieł literatury, nawiązując do Conan Doyle'a, Agathy Christie, Umberto Eco, to robi to z prawdziwą gracją i zawsze świadomie, równocześnie prowadząc z czytelnikami grę nawiązań. Polecam zwłaszcza zbiór opowiadań "Nefrytowy różaniec", z jednej strony opis światowych wojaży Fandorina, z drugiej - hołd złożony mistrzom kryminału.

Tu znów pojawia się analogia do serialu – może i poszczególne odcinki mogą nie trzymać poziomu pierwszych, ale z sympatii dla bohaterów i możliwości zanurzenia w innym świecie oglądamy kolejne i kolejne sezony… A że w zapowiadanym przez Akunina kolejnym zbiorze opowiadań Fandorin ma się pojawić w Krakowie, pozostaje tylko czekać na następną książkę.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek