Milusie maszyny czy mordercze androidy, czyli o czym myślę, kiedy mówię o robotach
„Chappie” – jak wspomniałam w recenzji, poruszył właściwie
większość kwestii, które przychodzą nam na myśl na hasło "robot" albo „sztuczna
inteligencja”. No, ale Neil Blomkamp miał na to dwie godziny. Z ciekawości, jak
poradzili sobie z tym twórcy, którzy mieli na to kilka minut, zaczęłam tropić
krótkie filmy o robotach, przy okazji zgłębiając fantastycznonaukowe kwestie, nad którymi nigdy wcześniej się nie zastanawiałam. Filmów są tysiące, więc skupiłam się przede wszystkim na tych z ostatnich lat, zastanawiając się, o czym poprzez postać robota chcieli powiedzieć nam twórcy.
Spostrzeżenie nr 1: Robot ma zawsze rację
Zarówno w przypadku krótkiego, jak i długiego metrażu, jest
jedna cecha wspólna łącząca w zasadzie wszystkie filmy (a i na literaturę można tę teorię rozciągnąć): racja jest zawsze po stronie
robotów. To my, ludzie, choćby robot okazał się mordercą-psychopatą szlachtującym co popadnie, jesteśmy czarnymi charakterami. To ludzie, stwórcy,
programują roboty na swój obraz i podobieństwo, a w momencie, gdy się to uda,
odwracają się od swoich "dzieci". Chociaż jeszcze nie zdążyliśmy ani ustanowić, ani złamać
żadnego z praw robotów, twórcy - choćby Nicholas Pittom, reżyser i scenarzysta filmu "Proto" już się o nie dopominają. No bo dlaczego niby robot bojowy musi zabijać, a nie może grać na skrzypcach, hm? Po prostu dyskryminacja.
Gdyby rozejrzeć się dookoła, nie tylko w filmach roboty mają przede wszystkim charakter utylitarny - mają służyć człowiekowi. To nie złote rybki, które hoduje się by patrzeć na ich piękno, tylko maszyny o ściśle określonych funkcjach - sprzątające, gotujące, obronne. Pełnią więc tę samą funkcję, jaką kiedyś pełnili niewolnicy, najemnicy, służba czy chłopi pańszczyźniani - nic więc dziwnego, że ich rosnąca rola przywołuje wśród nas, panów, stare lęki. Z jednej strony roboty to więc przedstawiciele idealnej „niższej
klasy” społecznej, która ma służyć tym, co na szczycie, wygodnych niewolników,
którzy nigdy się nie zbuntują i nigdy nie będą chcieli nic w zamian. Nigdy? No właśnie…
Roboty nie są więc raczej w filmach metaforą jakiejś uciskanej mniejszości – ta rola zarezerwowana
jest zazwyczaj dla kosmitów czy różnego rodzaju mutantów. Lęk przed buntem robotów to lęk przed buntem większości –
wszak każdy z nas jest dziś uzależniony od maszyn i rzadko myśli o tym, że
wystarczy jedno spięcie, jeden błąd w programie, niepoprawna aktualizacja, by ukochane tablety i lodówki zwróciły się przeciwko nam. Tym bardziej, gdy jakiś nadgorliwy naukowiec przekroczy tę cienką linię i obdarzy lodówkę uczuciami. Bunt maszyn może więc odbyć się tak, jak w uroczym filmie "Proto", ale może to również wyglądać jak w "Tears of Steel" (przy okazji szczęka opada, kiedy popatrzymy na efekty specjalne).
Oczywiście problem ten wiąże się z jeszcze innym lękiem - tworzymy przecież roboty zarówno po to, żeby nam usługiwały, jak i po to, żeby usługiwały nam lepiej niż inni ludzie. W pewnym momencie więc roboty staną się od nas lepsze, mądrzejsze, a może w końcu, gdy uzyskają tę mityczną świadomość, same uznają, że to my, ludzie, nie jesteśmy im potrzebni.
Spostrzeżenie nr 2: Roboty są słodkie i smutne
Jeśli jest ci smutno, nie oglądaj filmów o robotach - możesz zalać się łzami. Zanim bowiem wkroczymy w etap poważnych pytań o człowieczeństwo i świadomość robotów, dostaniemy serię filmów, w których sympatyczne maszyny nie są jeszcze ludźmi, ale już przekroczyły granicę dzielącą ich od zwierząt. Odczuwają emocje, tęsknią, przywiązują się czy wręcz kochają i tu zaczyna się ta granica, gdy przestajemy traktować ich jak rzeczy, a zaczynamy jeszcze nie jak innych ludzi, ale jak zwierzątka domowe - już tak. Radość, smutek, tęsknota nie są wszak zarezerwowane wyłącznie dla naszego gatunku. Dlatego często w filmach pojawiają się roboty podobne do uroczych, niewinnych zwierzątek, jak w filmie „Changing batteries”. Film, swoją drogą niekoniecznie mój ulubiony (trochę zanadto żeruje na uczuciach, jak tu się nie wzruszyć gdy biedny robocik chce iść do cyrku, a jego właścicielka… chlip, chlip), stawia przed nami kolejne pytanie – czy roboty mogą marzyć? Albo tęsknić? Albo… śnić, niekoniecznie o elektrycznych owcach? Czy istotę, która ma sny, można tak po prostu wyłączyć i traktować jak odkurzacz?
Roboty ucieleśniają również nasz niepokój przed galopującym postępem i "zostawaniem w tyle", przypominają o rzeczach, o których nie lubimy pamiętać, na przykład starości. Bardzo często powraca w filmach motyw zużytego, niesprawnego, czy niemodnego robota, wymienionego na nowszy model, odsuniętego od rodziny i codziennych zajęć, jak w "Story of R32" Vladimira Vlasenki. Dopóki roboty są dla nas tylko i wyłącznie maszynami, sprawa jest jasna - na złom. Ale w momencie, gdy stają się niemal członkami rodziny, a często bywa tak w filmach, robi się niepokojąco, jak w "Blinkym". Wszak jesteśmy odpowiedzialni za to, co udało nam się oswoić.
Spostrzeżenie nr 3: Magiczna granica człowieczeństwa
Kolejną kwestią jest świadomość i "człowieczeństwo" robotów. W
science-fiction nie ma już pytania „czy”, tylko „w czym” roboty będą przypominać
ludzi. Bowiem w momencie gdy robot uzyska to „coś”, ten kluczowy element
świadomości, przestanie być maszyną, a zacznie być czymś więcej, choć jeszcze
nie człowiekiem. Co wtedy? Czy konieczna będzie zmiana konstytucji, tak by
roboty uzyskały swoje prawa? Czy może same zaczną się o nie dopominać? I czym będzie
to „coś”, co pomoże im przekroczeniu tej magicznej granicy człowieczeństwa? Tu zdania
wśród twórców science-fiction są podzielone. Fascynujące jest śledzenie, co według
różnych twórców czyni robota podobnym do człowieka.
Może miłość? Wydawać by się mogło, że to najprostsza z odpowiedzi. Jednak
wcale nie jest to takie jednoznaczne. Jak stwierdzić, czy robot zdolny jest do
miłości, skoro wielu ludzi nie jest do niej zdolnych, co więcej, trudno jest
odpowiedzieć na pytanie czym właściwie jest miłość. Poza tym – i tu ważne
pytanie – czy robot zaprogramowany, by kochać, to już „prawie człowiek”, istota
myśląca, której nalezą się osobne prawa, czy po prostu dobrze zaprogramowany
robot? A co jeśli ten dobrze zaprogramowany robot się zepsuje? Te tematy w
nieco mroczny sposób podejmuje wiele filmów, np. ABE.
Może więc granicę człowieczeństwa robot przekracza w
momencie, gdy w dobrze zaprogramowany komputer wkracza jakiś wirus, błąd,
iskra, która powoduje, że w robocie budzą się uczucia, do których wcale
zaprogramowany nie był? W filmie „Kara” takim uczuciem będzie - oprócz poczucia "bycia żywym" strach i w
momencie, gdy piękna androidka krzyczy przerażona, my również czujemy przerażenie. Bo może my, ludzie, też jesteśmy tylko wypadkiem przy pracy.
Być może taką cechą jest też zdolność tworzenia, wszak wyobraźnia to rzecz typowo ludzka, jeszcze bardziej ludzka od miłości, smutku czy strachu. Bo trudno sobie wyobrazić, jakie możliwości twórcze ma robot, istota doskonalsza od człowieka. W filmie "Brother" bohater dodatkowo tworzeniem radzi sobie z jednym z ważniejszym problemów filmowych robotów - samotnością.
Kwestia świadomości robotów zaprząta głowy twórców
science-fiction od ponad stu lat. Pytanie jednak, które powraca w filmach w
ostatnich latach, to czy bardziej niebezpieczne są roboty świadome tego, że są robotami,
czy raczej roboty nieświadome tego, że nie są ludźmi, jak np. w filmie "Erin" (z góry przepraszam za olbrzymi spoiler). Co zrobimy, kiedy roboty przestaną różnić się od nas we wszystkim, łącznie z wyglądem?
Szczerze mówiąc, kiedy zaczęłam zagłębiać się w tematykę "robotów w szortach", spodziewałam się jednak przede wszystkim walk cudownie animowanych mechów. Tymczasem okazuje się, że nawet bojowe mechy mają uczucia, jak w "Tears of Steel". To tylko my, ludzie, bywamy ich pozbawieni. Może dlatego tak tęsknimy do bezwarunkowo kochających nas robotów i zarazem tak bardzo się ich boimy. Bo może okażą się bardziej ludzkie od nas i wtedy nam, rasie panów, bedzie wstyd, albo przynajmniej - dziwnie.
Komentarze
Prześlij komentarz