Ten Okropny Pratchett... odszedł ktoś, kto umiał dotknąć sedna
Po raz pierwszy o książkach Terry'ego Pratchetta usłyszałam w
liceum. Moja wychowawczyni, polonistka, zwykła piętnować każdego, kto
przyznawał się publicznie do czytania fantastyki (w tym własnych synów,
wielkich fanów), a o sir Terrym mawiała "Ten Okropny Pratchett" z
charakterystycznym wykrzywieniem kącika ust, jakby mówiła o coś
obrzydliwym. Nic dziwnego, że byłam zaintrygowana.
Pierwszą książkę z serii Świat Dysku, którą świadomie i od początku do końca przeczytałam, pożyczyła mi przyjaciółka. Był to "Złodziej czasu", czyli absolutny środek serii. Nie znałam postaci, specyfiki serii i kompletnie nie mogłam połapać się w intrydze, ale książka jakoś musiała mnie zauroczyć, bo kilka dni po jej skończeniu postanowiłam sięgnąć po "Kosiarza". I to było to. Wsiąkłam, czytałam niektóre fragmenty po kilka razy, zapisywałam sobie cytaty. Myślałam, że bardziej już się nie da, ale kolejną książką była "Straż! Straż" z komendantem Vimesem, którego pokochałam od pierwszego wejrzenia.
Chyba nikt tak jak sir Terry Pratchett nie potrafił dotknąć sedna każdego problemu w kilku zaledwie zdaniach. "Pomniejsze bóstwa" mówią o religii więcej niż jakikolwiek traktat filozoficzny czy religijny, "Prawda" to coś więcej niż satyra na świat prasy, nikt nie potrafi opowiadać o paradoksach władzy tak jak lord Vetinari, a w jednej scenie w "Niewidocznych akademikach" zawarła się cała istota piłki nożnej.
Moje
relacje z książkami z serii "Świat dysku" bywały prawdziwie
skomplikowane. Wiele razy zdarzało mi się irytować w trakcie czytania,
bo bardzo często pojawiające się genialne pomysły bywały w ogóle nie
wykorzystywane, postaci i wątki znikały albo rozwiązywały się za szybko, czasem miałam żal do Autora, że "mógł lepiej". Co z tego, i tak zawsze przy okazji wizyty w bibliotece musiałam zahaczyć o półkę z
fantastyką. To, że każdy kolejny rok przynosił kolejne tomy i że podczas
Warszawskich Targów Książki obowiązkowo odwiedzę stoisko Prószyński i S-ka, było więcej niż
oczywiste.
Dlatego wczorajsza wiadomość poraziła mnie wyjątkowo mocno. Śmierć Terry'ego Pratchetta nie jest dla mnie
tylko kolejną wzmianką w nagłówkach gazet - mam wrażenie, że nagle
odszedł ktoś, kogo znałam osobiście, chociaż oczywiście nigdy nie miałam
okazji go spotkać. I jakoś - chociaż nikt tak jak on nie umiał pisać o
Śmierci, a internet został zalany fragmentami z "Morta" i "Kosiarza" -
nie umiem znaleźć cytatu, który oddałby w zgrabny sposób, jak bardzo
jest mi smutno, że nie ma już z nami Tego Okropnego Pratchetta.
Komentarze
Prześlij komentarz