Dobra zmiana, czyli "Koniec dzieciństwa"
Jeśli jest jakiś gatunek literacki i filmowy, na który mam szczególną alergię, to na pewno będzie to filozoficzne science-fiction. Ci wszyscy powracający z gwiazd astronauci, bliskie spotkania z wyższą inteligencją (bo przecież z kosmitą nie da się normalnie pogadać, tylko albo będzie chciał cię zamordować, albo wciągnie w dyskusję o tym, czym jest byt i istnienie), dyktatura maszyn i egzystencjalno-ontologiczne pytania dotyczące sensu życia i powstania wszechświata - ze wstydem przyznam, że wszystkie czytane przeze mnie dzieła z tego gatunku doprowadziły do tego, że ziewam już na sam widok ich okładek. Co prawda z filmami jest nieco lepiej (jestem nawet w stanie wskazać kilka ulubionych), ale i tak trudno jest mi wskazać powody, dla których tak bardzo spodobał mi się dość kameralny serial stacji SyFy - "Koniec dzieciństwa". Czyli filozoficzne science-fiction, które wciągnęło mnie po same uszy.
Efekty specjalne, chociaż nie zawierają zbyt wiele ognia i dymu, są naprawdę klimatyczne. |
Problemy Nowego Świata
Przed bohaterami serialu postawiono zatem kilka bardzo ciekawych problemów. Wspomniany farmer, Ricky Stormgren (Mike Vogel) zostaje wbrew sobie rzecznikiem kogoś, kogo intencji tak naprawdę nie zna i kogo plany wykraczają znacznie poza ludzkie rozumienie. Równocześnie obok tych, którzy posłusznie wypełniają rozkazy Karellena pojawia się grupa tych, którzy chcą żyć po staremu. "Życie po staremu" oznacza tu jednak zarówno pielęgnowanie dziedzictwa ludzkości, kultury i sztuki, jak i przestępczość, alkoholizm i choroby. Tu rodzi się kolejne pytanie stawiane wielokrotnie, a mianowicie, czy artysta potrafi tworzyć w czasach pokoju i powszechnej szczęśliwości, czy też do natchnienia potrzebuje negatywnych bodźców, inaczej bowiem nie jest w stanie stworzyć nic naprawdę ważnego? No i czy należy się buntować przeciw "dobrej zmianie", bronić starego porządku tylko dlatego że może i był to bałagan, ale był to bałagan na naszych warunkach?
Ricky w domu Wielkiego Brata. |
Jest jeszcze Milo (Osy Ikhile), z którego perspektywy obserwujemy wpływ nowych władców ludzkości na naukę. Dlaczego zamiast dzielić się swoją techniką i wiedzą, wolą ludzkość usypiać i traktować jak dzieci w przedszkolu? I czy lepiej jest żyć w niewiedzy, czy poznać przerażającą prawdę?
Większość filmów science-fiction o inwazji Obcych skupia się tylko na jednym aspekcie, zazwyczaj tym najbardziej atrakcyjnym dla widza - militarnym lub naukowym, ewentualnie mamy rodzica usiłującego uratować dzieci przed strasznymi kosmitami. Dlatego ta wielość punktów widzenia jest ogromną siłą "Końca dzieciństwa". Tym bardziej, że twórcy nie opowiadają się wyraźnie po żadnej stronie i gdy już zaczynamy kibicować jednemu z bohaterów, okazuje się że rację może mieć ten zupełnie inny. I swoje pięć minut dostają nawet ci pozornie jednoznacznie negatywni.
Oczywiście serial nie jest pozbawiony wad - niektóre rozwiązania (domyślam się, że zaczerpnięte z powieści, ale co z tego) sprawiają, że miałam ochotę wrzeszczeć na bohaterów "ty idioto". Również wątek choroby jednego z bohaterów był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Z kolei niespieszna, nawet jak na telewizyjną produkcję, narracja może odstraszyć osoby spodziewające się emocjonujących walk, płonących miast i wybuchających statków kosmicznych. Mnie na szczęście te prawie pięć godzin z Karellenem minęło jednak bardzo szybko.
A gdyby przylecieli do nas? |
Komentarze
Prześlij komentarz