Głupi Janek rusza w świat, czyli "Legendy polskie" od Allegro


Jeśli chodzi o antologie opowiadań pisanych na zadany temat, to lubię je i nie lubię. Lubię, bo zawsze przyjemnie jest czytać, jak różne pisarskie wyobraźnie rozumieją dany motyw, jak przetwarzają go na swój sposób, grają z ustalonymi skojarzeniami. Nie lubię ich za to, bo coraz rzadziej można w nich znaleźć coś ciekawego, opowiadanie po którego przeczytaniu robię "wow". Z pewnością to skutek czytania zbyt dużej liczby takich opowiadań i - jakiś czas temu - kompulsywnego przeglądania strony Fantastyka.pl, przez co dużo uważniej dostrzegam pewne schematy i coraz więcej rzeczy mnie irytuje. Wiadomo też, że w antologiach poziom opowiadań bywa bardzo nierówny, a nawet w tych pisanych przez największe nazwiska częściej można znaleźć chałturę niż perełki.


Nie inaczej jest w "Legendach polskich", szumnie reklamowanych przez Allegro. Sam pomysł jest bardzo zacny - opowiadania inspirowane znanymi przez wszystkich legendami. Przetworzone, przepisane na współczesną rzeczywistość, alternatywne wersje znanych opowieści - nasze baśnie i legendy dają tyle możliwości, tyle motywów do wykorzystania, że to się po prostu nie mogło nie udać. A jak wyszło? Jak to w antologii - bardzo różnie.



Obok opowiadań naprawdę świetnych znalazły się w e-booku takie, co do których jestem pewna, że wrzucone w internet zostałyby zniszczone przez komentujących. Na przykład otwierające tomik opowiadanie "Zwyczajny gigant" Jakuba Małeckiego. To tekst pisany tak bardzo od linijki jak tylko się da, przenoszący legendę o Twardowskim do lekko futurystycznej teraźniejszości w skali niemal jeden do jednego. Z narracją tak irytującą, że mój czytnik omal nie wylądował na ścianie, czyli w stylu mężczyzny wyobrażającego sobie sposób myślenia kobiety, narracją którą zwykłam określać jako "Ugotowałam ziemniaki. Tomasz lubi ziemniaki". Panowie, my naprawdę myślimy zdaniami podrzędnie i wielokrotnie złożonymi, a w naszym strumieniu świadomości nie opisujemy sobie w głowie każdej czynności (ten dowcip o blondynce duszącej się u fryzjera to tylko dowcip). Przykładowo, opowiadanie zaczyna się opisem wstawania bohaterki z łóżka:

(...) obracam się na plecy, oddycham raz, drugi, i już. (...) Opuszczam nogi na podłogę, rozmyte cyfry na wyświetlaczu radia wyostrzają się trochę, ale nie patrzę, podsuwam się tylko trochę bliżej krawędzi łóżka, sapię ciężko, wstaję.

Ja wiem, zabieg narracyjny, ale wyjątkowo mnie irytujący, bo samej historii jest w tej historii niewiele. A co do nawiązań do Twardowskiego, są niestety dość toporne... Tak, na końcu on zaprasza ją do restauracji. Tak, restauracja nazywa się "Rzym". Kurtyna. Brak w opowiadaniu spójnej wizji świata, brak zaskoczeń, brak ciekawej puenty, interesującej gry ze znanymi motywami (nie, fakt że Twardowski odlatuje na księżyc rakietą a nie na kogucie nie jest taką grą). Nie wierzę, że to opowiadanie pisał facet porównywany do Myśliwskiego i Tokarczuk. Film z Więckiewiczem jest znacznie ciekawszy.

Znacznie lepiej jest w "Spójrz mi w oczy" Elżbiety Cherezińskiej. Tu mamy interesującą grę z konwencją, światotworzenie, a przede wszystkim wciągającą, odjechaną historię. Rozmach, z jakim autorka kreuje swoją wizję, zasługiwałby na osobną powieść, bo niektóre wątki aż proszą się o rozwinięcie. Ciekawym zabiegiem był brak jakichkolwiek wyjaśnień co, jak i dlaczego - dzięki temu czytelnik zostaje wrzucony w sam środek dziwnego świata i musi się w nim odnaleźć, używając wyobraźni żeby dopowiedzieć sobie pewne kwestie. Szkoda też, że nadmuchiwana przez wszystkie strony bańka pęka pod koniec tak szybko, że zaczęłam zastanawiać się, czy to na pewno koniec. Również ogromna jak na tak krótki tekst ilość bohaterów nie pomaga w przywiązaniu się do żadnego z nich. Chociaż nie powiem, rzecznik rządu Elżbieta Batory działa na wyobraźnię. Nie wiem, czy autorzy mieli jakiś narzucony limit znaków, ale wszystko wyglądało, jakby Elżbiecie Cherezińskiej skończył się zbyt wcześnie i dlatego wątki spięte zostały w tak ekspresowym tempie.

Niczego nie brakuje za to w opowiadaniu "Kwiaty paproci" Radka Raka. Jest jak zawsze w przypadku tego autora lekko onirycznie, baśniowo, zupełnie inaczej niż w dwóch poprzednich tekstach korzysta się tu z tytułowego motywu. Radek Rak w charakterystycznym dla siebie stylu z legendy o kwiecie paproci stwarza metaforę dojrzewania, przechodzenia w dorosłość. "Głupota" Janka jest tu z jednej strony eufemizmem depresji (i jest to naprawdę świetne przedstawienie takiego stereotypowego spojrzenia na osoby z problemami psychicznymi), z drugiej - lęku przed dorosłością. Jednak Głupi Janek dzięki swoim życzeniom w końcu może stać się dojrzałym, odpowiedzialnym Janem. Czy da mu to szczęście? Nie zdradzę. Baśniowość miesza się tu z realizmem czy wręcz naturalizmem (opis cierpień kota), piękny język opisuje niepiękną rzeczywistość. Może nie jestem obiektywna, bo fanuję Radka Raka od czasu jego pierwszych opowiadań w internecie i w "Nowej Fantastyce" i naprawdę mu kibicuję, ale to zdecydowanie najlepsze opowiadanie z całego tomu. Czekam z niecierpliwością na kolejną powieść tego autora.

Opowiadanie Rafała Kosika "Śnięci rycerze" z kolei jest takie... letnie. Prosta historia, bez większych zaskoczeń. Niby ma być zabawnie, ale jakoś średnio bawi mnie koncept, że rycerze spod Giewontu nie budzili się w chwilach zagrożenia, bo byli pod wpływem. Trąci to bardziej kabaretem niż literaturą, i to takim kabaretem niskich lotów. Na plus można zaliczyć tu język, odwzorowujący ścisły umysł bohatera:

Zginęła ta owca, czy nie zginęła? Owca Schrodingera, kozia bródka! Mamy zatem do czynienia z superpozycją stanów obecności i nieobecności owcy. Dobrze, niech ten kołtuniasty trawożuj się zdecyduje - ma całą noc, by się określić. Po wschodzie słońca funkcja falowa owcy załamie się i zostanie zredukowana do konkretnego stanu: obecności albo nieobecności.

Aczkolwiek nie jestem ekspertką, więc może autor używa tylko trudnych słów i całość nie ma sensu... mam nadzieję, że jednak nie ;)

Również o owcach, ale w bardziej metaforycznym znaczeniu, pisze Robert M. Wegner w "Milczeniu owcy", inspirowanej legendą o Smoku Wawelskim. Jeśli oglądaliście krótkometrażowy film Bagińskiego promujący "Legendy polskie", to mniej więcej wiecie, czego można się tu spodziewać. Aczkolwiek w odróżnieniu od filmu, opowiadanie pokazuje historię z zupełnie innych punktów widzenia niż bohaterskiego Janka. Mamy przez to niestety trochę pomieszanie z poplątaniem - cały wątek Owcy-robota sprawia wrażenie, jakby był gotowy już wcześniej i trochę na siłę została dopisana do niego historia Smoka, Janka i pani przedszkolanki. Nawiasem mówiąc, wątku pani przedszkolanki nie do końca zrozumiałam - poza bardzo fajną futurystyczną wizją przedszkolnych zajęć jaka jest funkcja tej postaci w opowiadaniu? Pokazanie, że wielcy tego świata też chodzili do przedszkola? Chaos psuje trochę ciekawe pytania, jakie zadaje autor w opowiadaniu. Pytania, na które autorzy fantastyki odpowiadali już wielokrotnie, ale podejrzewam że wielu czytelników zada je sobie dzięki Wegnerowi po raz pierwszy.


A na koniec mamy "Niewidzialne" Łukasza Orbitowskiego, osnute wokół legendy o wodzie żywej. Podobnie jak u Radka Raka mamy zabawę z językiem i tytułowy magiczny przedmiot jako metaforę, ale obie wizje są skrajnie różne. Orbitowski idzie w absolutnie odjechane słowotwórstwo, tworząc jedyny w swoim rodzaju slang, jakim posługuje się jego bohater - jedenastoletni vloger, który nawet igrając ze śmiercią prosi żeby oglądający "dali mu łapkę". Momentami tekst bawi pomysłowością, momentami irytuje przesadą. Główną wadą jest jednak niekonsekwencja w samej historii - bohater najpierw idzie po leki dla ojca, współczesną "żywą wodę", po czym w trakcie historii autor jakby o tym zapomina i mamy naiwnego jedenastolatka, który wierzy, że ojca uleczy woda mineralna. Trochę to dziwne i nie wiem, czy nieprzemyślane, czy po prostu ja czegoś z intencji autora nie zrozumiałam.

Muszę przyznać, że całość trochę mnie rozczarowała. Poza Rakiem i Cherezińską, którzy naprawdę wykorzystali potencjał tkwiący w "swoich" legendach, pozostali autorzy poszli trochę po najmniejszej linii oporu, nie starając się sięgnąć głębiej. Rozczarowują zwłaszcza "mechanicznie" przepisujący motywy Małecki i Orbitowski - a przecież zarówno legenda o Panu Twardowskim, jak i ta o żywej wodzie aż się proszą o zadanie pytań, o czym tak naprawdę są te historie, bo przecież niekoniecznie musi to być rzecz o facecie uciekającym przez diabłem na księżyc i o głupim Jasiu idącym po wodę. Zamiast ciekawych historii mamy odrobioną pracę domową. Trochę szkoda.

Pisząc o "Legendach polskich" nie sposób nie wspomnieć o całej otoczce, jaka towarzyszyła ebookowi. Widać wyraźnie, że dla Allegro "Legendy..." to niekoniecznie książka, to cały multimedialny projekt. Przemyślany i zaplanowany od początku do końca, wsparty przez najciekawsze nazwiska polskiej literatury, ale i przede wszystkim przez Tomasza Bagińskiego, na którego zwrócone są obecnie oczy całego narodu, a przynajmniej tej jego części, która czytała powieści Sapkowskiego. Dzięki towarzyszącej projektowi kampanii reklamowej mam nieodparte wrażenie, że o "Legendach polskich" mówiło się głównie w kontekście filmów, a nie książki. I chociaż książka została pobrana ponad 16 tysięcy razy, co nawet jak na darmowego ebooka jest liczbą gigantyczną, to jednak przy dwóch milionach widzów "Smoka" wypada już trochę gorzej. Co do filmów mam zaś dokładnie takie same odczucia jak do opowiadań - tak się składa, że również filmów krótkometrażowych obejrzałam w życiu całą furę i jestem w stosunku do nich dość krytyczna. A te robią wrażenie efektami, ale rozczarowują scenariuszowo, przede wszystkim grzesząc brakiem puenty. Być może jednak to dopiero początek. Może te stosunkowo grzeczne i ostrożne opowiadania, przeznaczone trochę dla wszystkich i trochę dla nikogo przetrą szlaki i Allegro zdecyduje się na jakiś odważniejszy, bardziej niszowy projekt, który da szansę również młodym twórcom. Podejrzewam, że gdyby Allegro ogłosiło teraz konkurs na opowiadanie, liczba nadesłanych tekstów mogłaby iść w tysiące.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek