Jak intelekt opuszcza świat, czyli "Sherlock i upiorna panna młoda"
Sam pomysł niby nie był nowy (Sherlock Holmes przeniesiony w czasy współczesne), ale to, jak został zrealizowany, zasługiwało na wszystkie możliwe nagrody. Co więcej, chociaż ilość kreatywnych intertekstualnych nawiązań do Conan-Doyla można było odmierzać łopatą, wcale nie psuło to przyjemności z oglądania tym, którzy z "Sherlocka Holmesa" kojarzyli tylko śmieszną czapkę. Ale w specjalnym odcinku świątecznym twórcy postanowili rzucić wyzwanie samym sobie i spytać, co by było, gdyby akcję serialu przenieść, jak pan Bóg i Conan-Doyle przykazał, do dziewiętnastego wieku.
Sherlock jest jak cebula. Ma warstwy. Zdjęcia z planu pochodzą oczywiście ze strony BBC. |
Sama stylistyka odcinka "Sherlock i upiorna panna młoda" to pozornie dziewiętnasty wiek w stanie czystym. Ilość charakterystycznych elementów epoki wiktoriańskiej jest tu większa niż w "Kochanicy Francuza", że już o samych wiktoriańskich powieściach nie wspominając. Bohaterowie również zachowują się dziewiętnastowiecznie (stosunek Watsona do kobiet!), zarazem pozostając tym samym Sherlockiem i Watsonem, których poznaliśmy we współczesnym Londynie. A jednak co chwila pojawiają się elementy, które w jakiś sposób ten wiktoriański ład zakłócają. I wcale nie mówię tu o upiornej pannie młodej, która powstała z martwych, by rozpocząć krwawą zemstę na mężczyznach swojego życia.
Zupełnie jak w dziewiętnastym wieku... Oh wait. |
I niestety w tym nieustannym oczopląsie gubi się gdzieś sama historia, która może dla największych fanów nie ma takiego znaczenia, ale dla tych umiarkowanych, już tak. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby cała historia okazała się - jak w poprzednich odcinkach - błyskotliwym popisem dedukcji wielkiego detektywa (i dobrych scenarzystów), a nie emanacją jego pałacu myśli, w którym wszystko ma znaczenie, ale zarazem w którym wszystko może się zdarzyć. Niemal jak w słynnym eseju Rogera Caillois, intelekt Sherlocka "opuszcza świat, aby oddać się li tylko grze". Tylko że zasady tej gry zmieniają się w trakcie rozwoju akcji i to zdecydowanie wytrąciło mnie z fanowskiej radości przemieszanej z rozbawieniem, która towarzyszyła mi w pierwszej połowie filmu. Zabrakło na końcu innego rodzaju radości - tej satysfakcji charakterystycznej dla czytania/oglądania kryminału, kiedy nagle autor wyciąga asa z rękawa a czytelnik lub widz wykrzykuje w duchu "że też na to nie wpadłem!".
Wielki plus za fryzurę Lestrade'a. |
Ciekawe, co jeszcze wymyślą ci panowie? |
Trudno więc oceniać go tak, jak oceniałam chociażby "Avengersów", krytykując ciągłe nawiązania, mruganie okiem i tracenie z oczu historii na rzecz fanowskich scen. Od "Sherlocka" czegoś takiego właściwie oczekujemy. Z pełną świadomością włączamy nie nowy film, ale kolejny odcinek serialu. Problem w tym, że ten Christmas Special stanął gdzieś w połowie drogi między jednym a drugim. Co może skutkować tym, że nikt nie będzie zadowolony - dopóki w końcu nie nakręcą kolejnych odcinków i nie okaże się, że nieliczne pozbawione znaczenia sceny miały jednak fundamentalne znaczenie dla dalszej fabuły. Tylko kiedy to się uda?
Komentarze
Prześlij komentarz