Wzruszenie bez zadęcia, czyli "Moje córki krowy"
Kiedy kino dotyka spraw ostatecznych, łatwo jest popaść w banał, ckliwość i melodramatyzm. A punkt wyjścia filmu Kingi Dębskiej jest - wbrew pokrzepiającym reklamom - wyjątkowo ciężki: dwie siostry, którym życie potoczyło się nie do końca tak, jak by tego chciały, stają w obliczu ciężkiej choroby obojga rodziców: najpierw matka trafia do szpitala, gdzie dostaje wylewu, a chwilę potem ojciec dowiaduje się, że ma guza mózgu.
Wbrew pozorom to nie jest szczęśliwa, wspierająca się rodzina, a wzajemne pretensje mimo żartów i robienia dobrej miny do złej gry są bardzo głębokie. Fot. Robert Pałka/Kino Świat |
Na szczęście Dębska nie idzie w kierunku rozdzierających serce "Okruchów życia" (nie wiem, czy pamiętacie ten cykl obyczajowych filmów telewizyjnych na TVP 1 wiele lat temu - pełnych samotnych matek, nastolatek w ciąży, dzieci ze strasznymi nieuleczalnymi chorobami itd.), tylko z traumatycznych wydarzeń robi tragikomedię. Przy czym wciąż jest to śmiech przez łzy. I o ile chronicznie nienawidzę wyciskaczy łez zaplanowanych na wywołanie u widza konkretnych emocji, o tyle "Moje córki krowy" autentycznie mnie poruszyły. Jest w nim jakaś prawda i chociaż bardzo osobisty, potrafił przemówić do serc widzów w kinie - również dlatego, że z problemem, który porusza, każdy z nas kiedyś zetknął się, lub, niestety, zetknie.
Follow my blog with Bloglovin
Ja tam czekam aż Agata Kulesza zagra główną rolę w Hollywood. Zasługuje. Fot. Robert Pałka/Kino Świat |
Nie byłoby jednak tego kameralnego filmu bez świetnego aktorstwa. Agata Kulesza moim zdaniem jest aktorką genialną i zasłużyła na wszystkie laury. Sposób, w jaki mówi, porusza się, jak od dystansu przechodzi do ekspresji - chociaż zagrana na tysiącu tonów, jej postać jest bardzo przekonująca. Wtóruje jej Marian Dziędziel w roli z jednej strony ciapowatego, z drugiej - apodyktycznego ojca, którego uporządkowane życie nagle wali się w gruzy. Trochę zbyt karykaturalna, chociaż na swój sposób urocza jest Jowita Budnik w roli zmęczonej gospodyni domowej, drugiej "córki krowy". Jej męża gra Marcin Dorociński, który chociaż gra postać odrobinę odpychającą, kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Między rodziną aż iskrzy - jedni wykorzystują drugich, mają do siebie pretensje sięgające jeszcze dzieciństwa, a zarazem jesteśmy w stanie uwierzyć, kiedy po wielkiej awanturze godzą się, chociaż bez słowa "przepraszam".
A z Dorocińskim mam problem, bo to świetny aktor, ale jednak z gatunku tych, którzy nie chowają się za rolą. Niemniej zagrał cudownie. Fot. Robert Pałka/Kino Świat |
Komentarze
Prześlij komentarz