Nikt się nie spodziewał szkockiej orkiestry dętej, czyli "Batman v Superman"


Rok 2013. Na forum Nowej Fantastyki piszę recenzję "Człowieka ze stali", która jest, delikatnie mówiąc, średnio pozytywna. Kończę ją słowami "Ale nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batmanem". Chwilę potem świat elektryzuje wiadomość, że Zack Snyder kręci film, w którym obie ikony komiksów staną ze sobą twarzą w twarz. Skaczę do góry z radości. A potem widzę pierwsze zdjęcie Smutnego Grubego Batmana i od tamtej pory następuje już tylko zjazd po równi pochyłej...



Ludzie z DC, twórcy drodzy, jak mogliście tak to wszystko zepsuć. Mieliście Batmana, Supermana, Wonder Woman, Lexa Luthora, stos komiksów niczym worek bez dna do czerpania inspiracji, kilometrowe artykuły o tym, co źle wyszło w "Człowieku ze stali" i jak to wszystko poprawić... i wyszło wam coś tak dziwnego jak "Batman v Superman". Film, który nie jest nawet jakiś bardzo zły. Ale który jest tak bardzo nijaki, że już tydzień po seansie większość fabuły zatarła mi się w pamięci. A przede wszystkim nie wykorzystuje potencjału, jaki tkwi w spotkaniu dwóch największych komiksowych ikon.

Jako że temat "co w tym filmie nie wyszło" został już wyeksploatowany na wszystkich blogach i forach jak świat długi i szeroki, zacznę wyjątkowo od tego co mi się podobało. Nie jest tego dużo...

1) Ben Affleck

Ben Affleck był przez długi czas takim Hollywoodzkim chłopcem do bicia, głównie przez parę nieudanych ról i romans z Jennifer Lopez. Mimo to - a może właśnie dlatego - jakoś od długiego czasu mu kibicuję, zwłaszcza odkąd wziął się za reżyserię ("Operacja Argo" to przecież świetny film). Kiedy dowiedziałam się, że zagra Batmana, miałam jednak mieszane uczucia. Również wspomniane wyżej zdjęcia z planu pokazujące Bena Afflecka w zbroi Batmana (Smutnej Grubej Zbroi Batmana) nie pomagały w przekonaniu się do tej decyzji twórców. Nieco inaczej spojrzałam na niego po pierwszym trailerze pokazującym go jako Bruce'a Wayne'a - i to było to. Affleck jest świetny jako Bruce Wayne - trochę wycofany, nie znający innego uczucia niż zemsta, elegancki, stonowany - inny niż poprzedni aktorzy wcielający się w tę rolę, ale na pewno zapadający w pamięć. Niestety jakimś cudem w momencie kiedy wkłada kostium Batmana i zaczyna mówić jak lord Vader z polipem w nosie, staje się karykaturą. Twórcy postawili sobie za cel uczynienie bohatera - i całego filmu - jeszcze bardziej mrocznym niż w trylogii Nolana i niestety to im nie wyszło.

Ben Affleck zdecydowanie jest moim Bruce'em Wayne'em, ale nie jest moim Batmanem.
2) Jesse Eisenberg

Mimo całego mroku film jest jednak o ton lżejszy od "Człowieka ze stali". Całą lekkość nadaje mu jednak niemal wyłącznie jeden aktor - Jesse Eisenberg w roli Lexa Luthora. Tak, to prawda, Jesse Eisenberg gra tu po raz kolejny Jessego Eisenberga, jest mniej więcej taki sam jak w "Social Network", "Iluzji" i "Zakochanych w Rzymie" - gadatliwy, przeintelektualizowany, neurotyczny jak nieślubny syn Woody'ego Allena. Jeśli jednak nie uznamy tej maniery za wadę, to mam wrażenie że po raz kolejny DC wyszło coś, co od wielu filmów nie wychodzi Marvelowi, a mianowicie porządny czarny charakter. Luthor Eisenberga jest nieobliczalny, groźny a zarazem czarujący i pełen niebezpiecznego uroku. Pytanie, czy to kwestia talentu aktorskiego i scenariusza czy raczej nudnych protagonistów...
Nie jest to Joker, ale widać, że się stara.
3) Moralność

Mam wrażenie, że cały scenariusz pisany był jako odpowiedź na zarzuty pod adresem "Człowieka ze stali", gdzie w ostatniej scenie Superman niechcący morduje pół miasta, próbując pokonać wyłupiastookiego wroga. Sam punkt wyjścia nie jest jednak zły, a kwestia "czy superbohaterowie nie powinni mieć nad sobą nadzoru" i wątek oskarżenia Supermana o zbrodnie, które popełnił w imię wyższych celów to bardzo ciekawe dylematy. Które jednak szybko giną w oparach absurdu.

A oto jedyna bohaterka, której w tym filmie kibicowałam.
No właśnie - jak można było tak zepsuć temat, mając (niekoniecznie celowo) tak doskonały punkt wyjścia do sequela jak "superbohaterska odpowiedzialność" i tak ikoniczne postaci jak Batman i Superman?

Mam wrażenie, że w przypadku BvS powód - poza paniką władz DC, którzy za wszelką cenę chcą "zrobić sobie uniwersum" (o czym świadczy wepchnięcie do filmu wszystkich członków przyszłej Justice League) jest jednak znacznie prostszy, a mianowicie - w filmie zawiódł scenariusz.

Przede wszystkim - niemal od samego początku, po prologu - brak w filmie spójnej historii. Batman prowadzi swoje, a Superman swoje śledztwo, z których przynajmniej jedno jest zupełnie niepotrzebne. Naprawdę - nie wierzę, że w setkach komiksów nie było lepszego powodu do spotkania obu bohaterów niż śledztwo w sprawie... ekhm... sprzedaży eksperymentalnej broni Tuaregom? Tuaregom? Serio? Ja rozumiem, że zapewne twórcy nie chcieli obrazić bardziej drażliwych nacji, a zarazem poruszyć aktualny temat terroryzmu, ale cała sprawa staje się przez to niezamierzenie zabawna, a powód spotkania obu superbohaterów w przebraniu na przyjęciu u Lexa Luthora - trochę naciągany.
To strasznie smutne że w końcu doczekałam się Supermana i Batmana w jednym filmie i... zupełnie mnie to nie obeszło. 
Nawet jeśli ktoś nie czytał komiksów, to ma w głowie pewien obraz obu superbohaterów - Superman to chodząca doskonałość, latający ideał, w cywilu nieśmiały Clark Kent, który dzięki swojej supersile ratuje ludzkość co i rusz przed nowymi nieszczęściami. Z kolei Batman to mroczny multimilioner z traumą z przeszłości, który swoją działalność ogranicza raczej do równie mrocznego jak on miasta Gotham. Światło i Mrok. Poza tym każdy kojarzy pewne niuanse, takie jak to że Supermana można pokonać kryptonitem, a Batman ma pokręconych wrogów z Jokerem na czele. I tak dalej. Tymczasem twórcy po tym, jak pokazują nam ostatnie sceny "Człowieka ze stali" z perspektywy Batmana (ciekawe posunięcie) robią krok wstecz i serwują nam ograne sceny z morderstwem rodziców małego Bruce'a. Żeby jeszcze dodać do nich coś nowego, rzucającego inne światło na tamto zdarzenie - ale nie. Naprawdę, nie lepiej było zaryzykować, wrzucając widza od razu do uniwersum bez opowiadania wszystkiego od początku?

Po raz setny mamy na ekranie śmierć rodziców Batmana, ale już nie musimy wiedzieć, skąd się wzięła Wonder Wooman.
Scenarzyści nie robią też nic, by obaj antagoniści wydali nam się ciekawi. No dobrze, niby co ciekawego można zrobić z Supermanem? Ale hej, hej, chwila. Przecież równolegle mamy Marvela, który wskrzesił inną komiksową skamielinę, czyli "Kapitana Amerykę" w sposób tak wdzięczny, że grany przez Chrisa Evansa superbohater automatycznie został moim ulubionym Avengersem. Można? Można. Z kolei filmy Nolana pokazały, że i ogranego ze wszystkich stron Batmana można pokazać ciekawie. Niestety, chociaż Affleck naprawdę się stara, nie za wiele ma do grania.

Może trzeba było oddać kamerę komuś innemu? ;)
Kolejny zarzut pod adresem scenariusza - w tym filmie nie ma dialogów. Bohaterowie nie rozmawiają ze sobą. Albo deklamują złote myśli, albo rzucają coś i nie czekają na odpowiedź.Clark Kent i Lois Lane wymieniają może parę zdań, Batman coś tam rozmawia z Alfredem, ale to jedynie pretekst do wyrzucenia z siebie garści uniwersalnych refleksji idealnych do podłożenia w trailerze z pompatyczną muzyką w tle. Lex Luthor nie czeka aż ktokolwiek mu odpowie, ale jemu akurat jestem w stanie wybaczyć. Bo naprawdę, kiedy domagam się od filmu większej lekkości, nie chodzi mi o to żeby Superman stanął na grabie i walnął się w czoło. Ale przywołując znowu Kapitana Amerykę - ile w "Zimowym żołnierzu" mamy śmiesznych scen? Komizmu sytuacyjnego? Niewiele. A jednak fabuła aż iskrzy, bohaterów jesteśmy w stanie jeśli nawet nie pokochać (zastęp fanek Bucky'ego mówi sam za siebie) czy polubić, to - zrozumieć. Dzięki temu co mówią, co robią a przede wszystkim - dzięki temu, że nie żyją w próżni, każdy z nich ma swoje interakcje z innymi, zawiera sojusze, przyjaźnie, droczy się, kłóci, żartuje. Tymczasem ani Batmana ani Supermana nie rozumiemy - mają swoje superbohaterskie problemy, które sami sobie rozwiążą i sami stworzą następne. Wokół nich jest próżnia, w której gdzieś tam orbituje Lois Lane czy Alfred, ale czy bohaterowie drugoplanowi zginą czy przeżyją - było mi doprawdy wszystko jedno.

Naprawdę dużo więcej emocji niż sam film budzą u mnie zdjęcia z planu...

A kiedy w filmie nie ma dialogów tylko monologi, to nie ma wyjścia - do historii wkrada się patos. A z patosem jest tak, że bardzo łatwo przekroczyć granicę między powagą a śmiesznością. W momencie, gdy w ostatnich scenach podczas pogrzebu nagle ni stąd ni zowąd odezwała się... kobza, popłakałam się ze śmiechu, a rozważania po seansie "skąd oni wzięli tych Szkotów" dodały filmowi drugie dno. Poza tym w filmie jest jeden żart. Jeden. W dodatku mało śmieszny. I nie, nie chodzi mi o to, żeby Batman dowcipkował i dawał Supermanowi przyjacielskie kuksańce. Ale o to, żeby twórcy skorzystali z możliwości jakie daje dialog (dialog!!!) Supermana z Batmanem. Dwóch bohaterów o różnych celach, różnych początkach, różnych przekonaniach i dylematach moralnych. Niestety zamiast tego mamy efektowną rozwałkę i gdyby nie teleportująca się gdzie trzeba Lois Lane (od poprzedniego filmu nic się nie zmieniło, montaż nadal jest... dziwny), nie byłoby co zbierać. Co za szczęście, że matki obu bohaterów miały na imię tak samo!!! (kolejny idiotyczny zwrot akcji).

Mimo wszystko śmiem twierdzić, że "Świt sprawiedliwości" to znacznie lepszy film niż "Człowiek ze stali". W końcu w tamtym znalazłam tylko jeden pozytyw, w tym aż trzy. Może metodą małych kroczków DC w końcu wróci do dobrej formy. A tymczasem jedynym słusznym (poza komiksami) miejscem spotkania obu superbohaterów pozostaje dla mnie "Holy Musical B@man", z którego dedykuję Wam piosenkę - jeśli jeszcze nie widzieliście, polecam ;)




le nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batmanem...Ale nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batmanem...Ale nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batmanem...Ale nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z BatmanefffAle nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batman. 


Komentarze

Copyright © Bajkonurek