Książka od tyłu, czyli tajemnice czwartej strony okładki
Stare przysłowie mówi "Nie sądź książki po okładce". Ale stare przysłowia mogą sobie mówić co chcą, my i tak robimy swoje. Myśląc "okładka" myślimy zazwyczaj o jej pierwszej stronie, czyli tej z autorem, tytułem i przyciągającym wzrok motywem. Natomiast najbardziej mnie interesującą działką w wydawnictwie była ta mniej eksponowana czwarta strona, czyli "tył" albo "plecki" książki. Wiecie, ta, na którą zaglądacie, żeby dowiedzieć się o czym jest książka i wkurzacie, bo zamiast tego znajdujecie cytat ze Stephena Kinga mówiący że "Ten autor pisze naprawdę dobrze, kup tę książkę" albo "Podczas czytania miałam ciary. Kim Kardashian". Co ciekawe, podczas targowych dyżurów na stoisku wiele emocji wywoływały niepozorne właściwie kwestie, takie jak te, jakie loga znalazły się na czwartych stronach okładek książek (i ile trzeba za to zapłacić). Przy okazji miałam okazję poznać wiele pokutujących mitów na temat tego, co na tychże stronach się znajduje. A co właściwie się znajduje?
Blurb
Blurb, czyli tak zwana notka okładkowa lub "notka na plecki". To na podstawie blurbów zazwyczaj czytelnik podejmuje decyzję o zakupie książki. Notki mogą mieć różnych charakter - mogą być po prostu zwykłym streszczeniem utworu, mogą być czysto marketingowym tekstem ukrywającym prawdziwą treść książki, mogą w końcu być rekomendacją pisaną przez kogoś znanego. Kto pisze blurby? W różnych wydawnictwach, przez które się przewinęłam lub w których mam znajomych, sprawa wyglądała bardzo różnie. Zazwyczaj był to redaktor prowadzący, ale zdarzało się też, że notki pisały osoby z działu promocji albo nawet z działu handlowego. A zazwyczaj - zwłaszcza w przypadku ważnych premier - notka okładkowa była wypadkową działań wszystkich tych działów plus oczywiście prezesa. Wszystko ma na celu jedno - sprzedać książkę, więc bardzo często wydawnictwa mają podejście, że wszystkie chwyty są dozwolone. Sprzedać powieść obyczajową jako kryminał? Kryminał jako romans? Książkę dla dzieci jako fantastykę dla dorosłych? To wszystko może się udać za pomocą blurbów. Lepiej jednak nie przeciągać struny, bo należy liczyć się z tym, że książkę w końcu ktoś jednak kupi. Przeczyta, zawiedzie się... i zła opinia pójdzie w świat.
Co jest dla Was największym grzechem blurbów? Ja nienawidzę wręcz blurbów zdradzających zakończenia książek, jest to dla mnie po prostu nie do pojęcia. A zdarza się to wbrew pozorom wcale nie tak rzadko, zazwyczaj wtedy, gdy notka pisana jest np. na podstawie tłumaczenia obcojęzycznego streszczenia, zwłaszcza gdy osoba pisząca książki nie czytała. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo do tej pory mam żal do wydawcy Murakamiego, że zaspoilerował mi na okładce zakończenie "Roku 1Q84".
Patroni medialni
Równie kontrowersyjna kwestia co blurby. Ile razy przy stoisku targowym podchodził do mnie jeden z agresywnych typów klientów, zerkał na czwartą stronę okładki i pytał z przekąsem "Ile wam zapłacili, żebyście dali tu ich logo?" albo "Ile zapłaciliście, żeby dali tu swoje logo". No właśnie, przekonanie co do patronów medialnych książek jest zazwyczaj takie, że w grę wchodzą jakieś ogromne pieniądze, tylko nie ma przekonania co do tego, kto je komu płaci. Z doświadczenia mogę powiedzieć, ze pieniądze wchodzą w grę bardzo rzadko, a wszystko rozgrywa się wokół magicznego słowa "barter", które w wydawnictwie słyszałam równie często jak "nie mamy na to budżetu".
Są media, które wchodzą w patronaty chętnie, jeśli tylko w grę wchodzi jakaś książka pasująca tematyką do ich profilu. Są też takie, u których pozyskanie patronatu to długi, żmudny proces, przypominający jedną z "Dwunastu prac Asteriksa" albo scenę z leniwcami ze "Zwierzogrodu". Zdarzało się, że musiałam poświęcić cały dzień na mailowo-telefoniczne peregrynacje od jednego specjalisty ds. promocji do drugiego, zanim w końcu trafiłam na osobę, której mogłam przesłać list z prośbą o patronat. Która następnie kierowała list do swoich przełożonych, a ci do swoich... i tak dalej. Bywało również, że książka zdążyła się ukazać, zanim list w butelce został rozpatrzony :)
ISBN i kod kreskowy
Nikt nie wie, czym właściwie jest ISBN. Jedni mówią, że po zsumowaniu wszystkich ISBNów ze wszystkich książek otrzymamy datę końca świata, drudzy - że to kod, którym porozumiewają się Iluminati z Opus Dei i tylko Robert Langdon jest w stanie go złamać. Polecam też wybranie ISBN z ulubionej książki i wysłanie tych numerów w totolotku. Nie działa, ale to dobry pretekst, żeby kolejny raz sięgnąć po ulubioną książkę.
- Pierwsza grupa to prefiks EAN (w przypadku książek zawsze 978 lub 979), konieczny do utworzenia zapisu EAN (EAN to z kolei Europejski Kod Towarowy nadawany różnym towarom trafiającym do sprzedaży, służy m.in. do wygenerowania unikalnego kodu kreskowego). Sam kod kreskowy generowany jest w specjalnym programie do kodów kreskowych (może to być osobny program albo taki wbudowany w program graficzny). Pomyłka w kodzie kreskowym (zła cyfra, nie taki kolor, za mały odstęp od innych elementów grafiki) oznacza spore koszty.
- Druga grupa to kod kraju (w Polsce zawsze 83), potrzebny do lokalizacji wydawcy.
- Trzecia grupa to oznaczenie identyfikacyjne, czyli prefiks wydawcy. W Polsce ta grupa zawiera zmienną liczbę cyfr, od dwóch do sześciu. Jest to grupa cyfr przypisana na trwałe konkretnemu wydawcy. Np. Wydawnictwo Muza ma numer 287, Czarne - 8049, a Mag - 7480.
- Czwarta grupa określa wielkość puli numerów, czyli – potocznie mówiąc – są to różne numery ISBN nadawane kolejnym książkom. W Polsce wydawca otrzymuje 10, 100, 1000 lub 10 000 numerów (nie ma możliwości otrzymania jednego numeru ISBN). To również szczególny sposób odliczania czasu w wydawnictwach (Boże, musiałam wystąpić o nową pulę ISBN, jak ten czas szybko leci, albo Pamiętam, to było wtedy kiedy wykorzystaliśmy połowę ISBNów z naszej puli). Dzięki wyczerpaniu puli ISBNów wydawca wie, że właśnie wydał jubileuszową, setną lub tysięczną książkę :)
- Na końcu numeru ISBN zawsze znajduje się jedna cyfra kontrolna, której przeznaczenia nikt poza Robertem Langdonem nie zna. Według Biblioteki Narodowej "nie koduje żadnych informacji, a jest wynikiem działania matematycznego, wykonanego na poprzednich cyfrach". Proste ;)
ISBNy w Polsce nadaje Biblioteka Narodowa, a od niedawna można je uzyskać na specjalnym serwisie e-ISBN. Jeśli wydajecie książkę za własne pieniądze, często nieuczciwe wydawnictwa zajmujące się self-publishingiem żądają za nadanie ISBN opłaty... jeśli proponują Wam coś takiego, najlepiej zwiewać jak najdalej od nich. ISBNy dostaje się za darmo, trzeba tylko trochę pownioskować. Co więcej, nie musicie mieć własnej firmy ani być osobą prawną... ba, nawet nie musicie mieć jeszcze napisanej książki ;)
Cena
Temat - rzeka, zwłaszcza w kontekście zapomnianej chwilowo ustawy o stałej cenie książki. Za wysokie - zdaniem większości - ceny książki można podziękować (poza okropnymi, chciwymi wydawcami) sieciom handlowym monopolizującym sprzedaż. W cenie książki zaszyta jest bowiem często również cena jej potencjalnej promocji. Dodatkowo jeśli sieć już na starcie znacząco obniża ceny, to wiadomo że wydawnictwo po tej obniżce też musi wyjść na swoje. No i zapłacić autorom i pracownikom. I tak wpadamy w błędne koło. Jak kiedyś napisał Zygmunt Miłoszewski, "ceny wydrukowane na okładce przestały być cenami książki, stały się nierzeczywistymi bytami, które służą jedynie do przekreślania i pisania obok nowej ceny". Coś w tym jest. Kiedy ostatnio kupiliście książkę w takiej cenie, jaka jest podana na okładce?
Inne
Czasami na czwartych okładkach pojawiają się jeszcze inne elementy, takie jak zdjęcie autora. Akurat w sesjach z autorami nie brałam udziału, ale słyszałam legendy o problemach, jakie może sprawić niewyprasowany kołnierzyk, który potem bardzo źle na zdjęciu wygląda. Coraz częściej pojawiają się też np. kody QR, odsyłające do stron wydawnictw albo umożliwiające rabaty na książki. Jak na książce powyżej, na okładkach chętnie pojawią się też dystrybutorzy filmowi przy okazji ekranizacji.
Czwarta strona okładki to również ten element książki, który powstaje najpóźniej. Notki, patroni, nawet cena - to wszystko często decyduje się niemal do ostatniej chwili przed pójściem książki do druku.
Po wpadce z Murakamim przez dłuższy czas unikałam czytania notek na okładce, decydując się na zakup książki na podstawie ładnego zdjęcia albo znanego nazwiska autora. Szybko mi jednak przeszło. A jak jest z Wami? Czytacie czwarte strony, czy nie zwracacie na nie uwagi?
Komentarze
Prześlij komentarz