Era bohatera, czyli notatki na marginesie nowego "Star Treka"


Kiedy wychodziłam z seansy nowego "Star Treka" miałam naprawdę mieszane uczucia. Podobne emocje towarzyszyły mi, kiedy obejrzałam najnowszą odsłonę "X-menów", chociaż w tym przypadku zagłuszyły je skutecznie i szybko łzy śmiechu na wspomnienie Magneto mówiącego po polsku i zastępu MO z łukami i strzałami. To samo było po najnowszych "Avengersach" i kilku innych filmach z superbohaterami.

Nowej części "Star Treka" niby niczego nie brakuje. Ogląda się to dobrze i bez bólu, jaki towarzyszył chociażby seansowi "Batmana i Supermana", nie nabawiłam się też siniaków na czole jak podczas "X-men: Apokalipsa". Czas ekranowy dzielony jest proporcjonalnie między postaci kapitana Kirka, Spocka, Bonesa i reszty załogi, ze wskazaniem na Scotty'ego, który rolę pisał sobie sam i skwapliwie z tego skorzystał. Problem w tym, że kiedy film się skończył, miałam w głowie zupełną pustkę. 
Kapitan i Reżyser. Który niestety odrobinę poległ na scenach akcji, zwłaszcza w scenie abordażu, gdzie totalnie nie wiadomo co się dzieje, kto gdzie jest i czemu robi to, co robi. Ale potem jest już tylko lepiej.
Nie żebym oczekiwała jakichś głębszych wzruszeń od filmu, który jest tylko letnim blockbusterem i odcinaniem kuponów od kultowej sagi. Nie żebym oczekiwała od bohaterów głębokich filozoficznych przemyśleń (aczkolwiek nie tylko dla kosmicznych walk i wielkich robotów stworzono science-fiction). Jedyne oczekiwania, jakie mam, to oczekiwania w stosunku do scenarzystów. Nie jestem fanką Spocka i Kirka. Chciałabym obejrzeć ciekawą historię. Nie obejrzałam. "Star Trek: W nieznane" to zlepek wszystkiego, co już widzieliśmy w kinie superbohaterskim i to na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Tajemniczy artefakt, który pozwoli na zniszczenie połowy kosmosu? Jakże oryginalne. Wielka stacja kosmiczna z milionami cywilów, którą trzeba uratować? Zły o gumowej twarzy, który chce przejąć władzę nad światem? No serio, ludzie... 

Oprócz tego dostajemy zabawne dialogi Spocka i Bonesa, zabawne dialogi Scotty'ego i Jayli oraz wygłaszającego frazesy z wielkim bólem Idrisa Elbę w gumowej masce na głowie (naprawdę nie wiem, dlaczego twórcy blockbusterów wychodzą z założenia, że obowiązkowym elementem ich filmów musi być brytyjski aktor z twarzą ukrytą pod dwiema tonami charakteryzacji). Słowa, słowa, słowa...  Dużo słów. Dużo dobrze napisanych słów, trzeba przyznać. Problem w tym, że scenariusz to nie tylko dialogi. O czym właściwie jest ten film?
Oglądając te sceny miałam wrażenie, że twórcy liczyli na kreatywność autorów fan artów i fan fiction ;)
Można się spierać, że wymienione przeze mnie wcześniej elementy po prostu w filmach tego typu MUSZĄ się pojawić. I przytoczyć kulturoznawcze kolubryny dowodzące, że istnieją wędrujące motywy, które są przetwarzane na nowo i na nowo przez kolejnych twórców. A jednak wszystkie te motywy można wykorzystać twórczo albo po prostu wepchnąć je do historii i zrobić z nich zupę. Twórcy Star Treka wybrali wersję z zupą. 

Nie można inaczej? Otóż można, czego dowodzi chociażby "Kapitan Ameryka", który zarówno w "Zimowym żołnierzu" jak i "Wojnie bohaterów" idzie trochę na przekór blockbusterowym trendom, łącząc superbohaterskie kino science-fiction z thrillerem, a całość doprawiając refleksjami, które zostają w głowie na dłużej niż napisy po filmie. Brakuje też typowego Czarnego Charakteru, okazuje się że wróg jest znacznie bliżej, wręcz wśród nas i rządzą nim motywy nieco inne niż "chcę zniszczyć cały świat bo miałem trudne dzieciństwo". I chociaż podobnie jak "Star Trek" historia opiera się na znanych widzowi bohaterach, to broni się też jako samodzielne filmy. Podobnie mamy z Ant-Manem, który z kolei wykorzystuje schemat heist movie. Niby nic, a nadaje filmowej papce pozorów świeżości.

Jaylah to naprawdę fajna postać, szkoda tylko że tych fajnych postaci jest w filmie tyle, że brakuje miejsca, aby pokazać potencjał każdej z nich. Nie jest to może jeszcze poziom Avengersów, ale powoli się zbliżamy.
No dobrze, ale może błędem jest stawianie "Star Treka" w jednym rzędzie z superbohaterskim science-fiction. W końcu opiera się nie na komiksach, tylko na kultowym serialu, nie na znanych historiach tylko tworzy nowe w ramach tego samego uniwersum. Pod tym względem bliżej byłoby mu do najnowszej odsłony "Gwiezdnych Wojen". Ale na tym tle również przegrywa sromotnie. "Przebudzenie mocy" miało w końcu świetny scenariusz, z jednej strony mrugający okiem do fanów, z drugiej - przetwarzający znane motywy w taki sposób, jakiego nikt by się nie spodziewał. Sama postać Finna - przewrócenie do góry nogami postaci Szturmowca to w filmach z tej serii coś wręcz przełomowego, podobnie jak Kylo Ren w roli inteligentnie grającej z oczekiwaniem widza co do następcy Lorda Vadera. A zarazem jest hołdem dla swojego Wielkiego Poprzednika. 

Aczkolwiek akurat element hołdu wyszedł twórcom nadzwyczaj dobrze - zwłaszcza pożegnanie z Leonardem Nimoyem. Widać też, że scenarzyści starali się połączyć w fabule charakterystyczne rysy serialu (bohaterowie trafiają na jakąś planetę i starają się z niej wydostać) z blockbusterowym sznytem (czyli ta nieszczęsna stacja kosmiczna z cywilami, o których widz nieszczególnie dba). Tylko że ani planeta, ani jej mieszkańcy nie wyróżniają się niczym zapamiętywalnym, jakimś scenariuszowym "wow", równie dobrze akcja mogłaby dziać się gdziekolwiek. I co prawda w historię zostało wplecione znane z serialu pokojowe przesłanie (coraz bardziej potrzebne w dzisiejszych czasach), ale szybko ginie wśród wybuchów.

Anton Yelchin zginął przed premierą filmu i to jemu, poza Leonardem Nimoyem jest dedykowany film. 
Co więcej, żeby było jasne - wszystkie relacje między bohaterami zostały napisane rewelacyjnie. Zapewne najwięcej w tym zasługi Pegga, który w końcu jest jednym z bohaterów, o których pisze, zna doskonale aktorów, dla których pisze, a do tego jest prawdziwym fanem serii i uroczym wręcz nerdem, dzięki czemu film jest najbardziej "startrekowy" z całej serii. Efekty specjalne są na wysokim poziomie, muzyka jest naprawdę niezła, zwłaszcza ta w końcówce i tak dalej. Szkoda tylko że znowu dostajemy film z ciekawymi bohaterami (no może poza Czarnym Charakterem), którzy jednak nie biorą udziału w żadnej ciekawej historii. 

Komentarze

Copyright © Bajkonurek