Coś się czai w pensjonacie ciotki Agaty, czyli "Za niebieskimi drzwiami"


Polski film familijny - czegoś takiego nie było widać w polskim kinie od dawien dawna, a jeśli już jakiś się pojawił, to był mieszany z błotem ("Felix, Net i Nika"). Twórcy "Za niebieskimi drzwiami" podjęli się więc naprawdę karkołomnego wyzwania. Po pierwsze wskrzeszenia tego już dawno zapomnianego na naszym rynku gatunku. Po drugie, musieli mieć świadomość, że w dzisiejszych czasach taki film już na starcie staje do rywalizacji z takimi gigantami jak seria o Harrym Potterze czy "Opowieści z Narni", a tylko w tym roku choćby z "Osobliwym domem Pani Peregrine" czy "Bardzo Fajnym Gigantem". I mimo wszystkich widocznych niedoróbek i ewidentnie mniejszego budżetu, "Za niebieskimi drzwiami" jakimś cudem wychodzi z tego obronną ręką.




Historia jest dość standardowa, a przynajmniej taka się wydaje. Główny bohater, Łukasz (Dominik Kowalczyk), jadąc razem z mamą na wakacje, ma wypadek, po którym on zostaje ciężko ranny, a mama trafia w śpiączce do szpitala. Chłopcem musi zaopiekować się ciotka, której nigdy wcześniej nie widział. Ciotka zabiera go do tajemniczego pensjonatu, w którym ewidentnie dzieje się coś dziwnego, a za drzwiami jednego z pokojów czai się coś strasznego - i pociągającego.


Trzeba przyznać, że fabuła nie powala oryginalnością, ale sama opowieść jest zgrabna, napięcie jest sprawnie budowane, a początek - i odkrywanie razem z bohaterem tego, co dzieje się "Za niebieskimi drzwiami" - naprawdę wciąga. Do tego motyw "czy to prawdziwy świat, czy tylko zmyślenie" jest tu ogrywany całkiem sympatycznie, gdy wchodzimy w kolejne sfery świadomości naszego bohatera (psychologowie będą mieli używanie), a realne wydarzenia mają swoje odpowiedniki w nierealnym świecie. Oczywiście to wszystko już widzieliśmy, lepiej napisane, lepiej zrobione, z lepszymi efektami specjalnymi - ale podczas oglądania wcale to nie przeszkadza. Przyczepić się można jedynie do wspomnianych efektów specjalnych, które - chociaż i tak wyjątkowe jak na polskie warunki - bywają mocno niedopracowane. Widać jednak wielki wysiłek twórców, by - zdając sobie sprawę z możliwości - wykreować jak najpiękniejszy i jak najbardziej intrygujący świat. Niemniej z kilku rzeczy, jak zupełnie niepotrzebne i straszliwie sztuczne wiszące drzewa można było zrezygnować.

Nie mam zielonego pojęcia, dla jakiej grupy wiekowej jest ten film - zważywszy, że pojawia się w nim dość straszna postać (serio, łażąca po suficie wiedźma zahacza momentami o japońskie horrory), zależy to pewnie od wrażliwości dziecka. Są siedmiolatki, które uwielbiają historie z dreszczykiem i takie, u których mogą one zaowocować nocnymi koszmarami. Z kolei dzieci nastoletnie mogą już uznać ten film za zbyt naiwny. Za to rodzice nie powinni czuć się znudzeni, chociaż naprawdę żal, że film zaledwie dotyka wielu istotnych kwestii, które aż proszą się o rozwinięcie (np. ojciec Łukasza).


Jest w filmie kilka rzeczy, do których można się przyczepić - przede wszystkim za krótki trzeci akt, gdy wszystko rozwiązuje się samo i bez większych problemów. Do tego za późno i zbyt pobieżnie wprowadzona trójka pozostałych dzieci - trudno się z nimi zidentyfikować, polubić, zapamiętać. Wiele mniejszych i większych scenariuszowych dziurek jest łatanych "podświadomościowym" wyjaśnieniem wszystkiego. Natomiast nie ma tych najbardziej irytujących dziur, które wskazywałyby, że film jest ekranizacją książki, i tylko jej czytelnicy mogą ją zrozumieć. Chociaż z tego co już zdążyłam się dowiedzieć, film jak to film - nie jest książce wierny i, co naturalne, sporo rzeczy pomija.


Największą wadą jest dla mnie jednak ścieżka dźwiękowa - piosenki Mary Komasy wciskane na siłę do obrazu nie pasowały mi do historii ani trochę. Polscy twórcy filmów i seriali wciąż nie mogą się nauczyć, że co za dużo to niezdrowo, i ilość sekwencji pod anglojęzyczne kawałki można w nich odmierzać łopatą. Tu co prawda mamy piosenki autorskie, ale jeśli już mamy film dla dzieci, to co szkodziłoby napisać jakąś polską piosenkę dla dzieci? No cóż, nie można mieć wszystkiego ;)

Trudno porównywać "Za niebieskimi drzwiami" z klasyką kina familijnego i choćbym się nie wiem jak gimnastykowała, trudno nie oceniać go w kategoriach "jak na polski film, to..." Mimo wszystkich niedoróbek mam jednak wielką nadzieję, że "Za niebieskimi drzwiami" osiągnie sukces i otworzy drogę kolejnym polskim produkcjom dla dzieci. Jest wiele książek do zekranizowania, wiele historii do opowiedzenia. Skoro odradza się u nas kino gatunków, dlaczego jednym z nich nie mógłby być film familijny?

Komentarze

Copyright © Bajkonurek