Zbrodnia i literatura, czyli "Amok" Kasi Adamik
Gdybym wyszła z "Amoku" na pół godziny przed końcem to co prawda nie poznałabym zakończenia, ale pozostałabym z poczuciem, że obejrzałam naprawdę niezły film. Tymczasem film Kasi Adamik obiecywał wiele, ale ostatecznie mnie rozczarował - i to wcale nie dlatego, że nie dowiedziałam się, kto zabił.
Historia Krystiana Bali 10 lat temu odbiła się w mediach szerokim echem - młody pisarz (dla niektórych raczej grafoman) został skazany za zabójstwo w tak zwanym procesie poszlakowym. Główną poszlaką była tu książka, którą Bala wydał 4 lata wcześniej. Opisał w niej zbrodnię podobną do tej, o którą został później oskarżony. Twardych dowodów nigdy nie znaleziono, ale wszystkie poszlaki wystarczyły, by skazać pisarza na 25 lat więzienia.
Drugi bohater to Jacek Sokolski (w tej roli Łukasz Simlat), prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa. Z jednej strony przeciętny policjant, jak to w kryminałach bywa, zmagający się zarówno ze skłonnością do kieliszka, jak i z traumami przeszłości. Stopniowo popada w coraz większą obsesję na punkcie Bali i jego domniemanej zbrodni. Simlat to trochę ta postać, o której pisałam, że zabrakło mi jej w "Pokocie" Agnieszki Holland, prywatnie zresztą mamy reżyserki "Amoku". Detektyw, który na podstawie drobnych poszlak jest w stanie ułożyć całą łamigłówkę i który - prowadząc widza przez śledztwo - poświęca się sprawie bez reszty.
A jest co układać, bo wina Bali jest tylko teoretycznie prosta do udowodnienia. Bo czy książka, w której pisarz opisuje zbrodnię podobną do realnej, może być podstawą do jego skazania? Film nie pokazuje wszystkich poszlak, na podstawie których skazano Balę, skupiając się - ze względów fabularnych - na książce "Amok", gdzie w na pół pornograficznych, grafomańskich opisach pisarz rzekomo przyznaje się do winy. Trzeba przyznać, że dopóki mamy do czynienia ze zmaganiami policji z literaturą, scenariusz to naprawdę cud, miód i orzeszki. Biedni kryminalni czytają poszczególne rozdziały, starając się dopatrzyć dowodów zbrodni i co więcej je znajdują. W tym samym czasie Sokolski prowadzi z Balą szczególną grę, próbując wydobyć z niego prawdę. Policjant popada w obsesję, pętla wokół szyi Bali powoli się zaciska, a pisarz sam stopniowo się pogrąża. Napięcie rośnie i wtedy...
I wtedy napięcie siada. No serio. W momencie - wymuszonego, marketingowego czy jakie tam jeszcze były jego motywy - przyznania się Bali do winy, wszystkie emocje dosłownie z filmu wyparowują, a historia zaczyna się kręcić w kółko. Punktów zwrotnych praktycznie w drugiej połowie brakuje, a poszczególne wydarzenia nie łączą się ze sobą w logiczny ciąg. To, co stanowiło o sile filmu, czyli emocjonujące śledztwo, znika, a zamiast tego mamy historie rodzinne Sokolskiego i Bali, które owszem, budują postaci, ale w żaden sposób nie popychają historii do przodu. Zaś cała rola Zofii Wichłacz, która stworzyła w tym filmie chyba najciekawszą kreację, zostaje sprowadzona do tego, że w przedostatniej scenie bohaterka pokazuje inspektorowi długopis... i nagie piersi. Na własny użytek stworzyłam sobie teorię, że cała końcówka była tylko wizją Sokolskiego, który, nawiązując do obficie cytowanego w filmie Nietzchego, "za długo patrzył w otchłań", ale obawiam się że reżyserka i scenarzysta zdziwiliby się tą interpretacją.
Początek "Amoku" i stylistyka filmu dały nadzieję, że właśnie oglądamy polskiego "Zodiaka" albo "Spotlight". W tamtych filmach też mamy do czynienia z jeszcze nie do końca rozegraną historią, niewyjaśnioną tajemnicą. Ale zakończenia obu filmów są jednak "jakieś". "Amok" zakończenia właściwie nie ma, odniosłam wręcz wrażenie że albo scenarzysta nie skończył scenariusza i resztę dopisał producent, albo skończył się budżet, albo montażysta za bardzo poszalał - w każdym razie brakowało mi jakiejś sceny. Choćby takiej, w którym dowiemy się, dlaczego właściwie Bali zostały jednak postawione zarzuty - przez cały film inspektor słyszy, że "to tylko poszlaki", "to wciąż za mało", "książka nie może być dowodem", "telefon jeszcze nic nie znaczy", tymczasem nagle przeskakujemy od śledztwa do procesu i... koniec. Podobnie jest ze stroną wizualną filmu - na początku, zupełnie jak w "Pokocie" można się zachwycić pracą kamery, detalami i przemyślanymi zdjęciami (dużo "boskich" ujęć z góry), potem niestety efektowność zmienia się w efekciarstwo.
"Amok" praktycznie w każdym poruszanym wątku utyka w pół kroku i zaczyna się kręcić w kółko. Szkoda, bo sama sprawa jest znacznie ciekawsza - chociaż też trochę mniej niejednoznaczna - niż sugerowałby to film. Szkoda, że Adamik nie pokusiła się o dokładniejsze odwzorowanie śledztwa i nie poświęciła choćby jednej scenie więcej procesowi. Z drugiej strony, twórcy mieli znacznie większe ambicje - to nie tylko film o policjancie i mordercy. Mnożą się cytaty i nawiązania do filozofii i teorii literatury. Niestety, również w tych apetycznych filozoficznych odniesieniach - do Nietzchego i jego idei nadczłowieka, do Baudrillarda i pojęcia symulakrum - film również zaledwie ślizga się po powierzchni.
"Amok" nie jest filmem złym. Klimat, bohaterowie, no i oczywiście sama historia, która nie pierwszy raz zainspirowała filmowców - wszystko jest na właściwym miejscu. Sam fakt, że tajemnica Bali nie została jeszcze wyjaśniona, a jego opowieść - zakończona - nie uprawnia jeszcze twórców, żeby nie kończyć też filmu. Niestety misternie budowany klimat w pewnym momencie bierze w łeb - i tego niestety nie jestem w stanie wybaczyć.
Komentarze
Prześlij komentarz