Małe wielkie problemy, czyli "Pomniejszenie"


Dziesięć lat temu, Hollywood, biuro producenta.

- Dzień dobry, nazywam się Alexander Payne i mam pomysł na film.
- No?
- Norwescy naukowcy znajdują sposób na przeludnienie: zmniejszenie ludzkości.
- Hm, coś w tym jest. I co dalej?
- Główny bohater, przedstawiciel amerykańskiej klasy średniej, stwierdza, że pomniejszenie zlikwiduje wszystkie jego problemy i decyduje się na zabieg. Trafia do zminiaturyzowanej utopii, gdzie może sobie pozwolić na wszystko.
- Zajebiście! Rozumiem, że potem zaczynają się konflikty i wojna dużych z małymi, a bohater staje na czele ruchu oporu.
- Ymmm... nie.
- Pogrąża się w dekadencji i ginie przez własną pychę?
- Nie, proszę pana.
- Bohater zostaje pożarty przez wielką rybę?
- No... też nie.
- Wielkiego kota?
- W ogóle nie zostaje pożarty. Bohaterowie są chronieni przez wielką kopułę, która...
- A jakieś wybuchy będą?
- W zasadzie nie, ale... No dobrze, można dać na koniec.
- Jak na koniec? To nie będzie katastroficzne science fiction? Dystopia?
- Nie... w zasadzie raczej taki ciepły film obyczajowy z elementami satyry społecznej. Przepraszam? Pan zasnął?
- Hę? Yyy... Wie pan co... może jakby pan miał Oscara, to byśmy pogadali. Następny!

Podejrzewam, że tak mniej więcej mogła wyglądać rozmowa Alexandra Payne'a z producentem, któremu chciał sprzedać scenariusz swojego filmu "Pomniejszenie". Na szczęście dziesięć lat później, z dwoma Oscarami (za "Bezdroża" i "Spadkobierców") na koncie, mógł już sobie zrealizować film dokładnie taki, jaki chciał. A widz może czuć się nieco zaskoczony, bo właściwie nic w tym filmie nie potoczy się utartymi scenariuszowymi szlakami.

Uwaga! Spoilery! Nieduże, ale są.



Mówi się, że filmy science-fiction są często odbiciem aktualnych lęków ludzkości. "Godzilla", "Dzień niepodległości", "Planeta małp", "Matrix" - gdy po ich obejrzeniu zerkniemy w nagłówki gazet z czasów, w których te filmy powstały, możemy próbować doszukiwać się pewnych analogii. W ostatnich latach jednym z najczęstszych problemów społecznych przedstawianych w kinie jest rosnący rozdźwięk między bogatymi a biednymi. "Dystrykt 9", "Elizjum", "Igrzyska śmierci", "Wyścig z czasem", "Snowpiercer" a nawet ostatnie "Gwiezdne wojny" w krzywym zwierciadle pokazują przepaść, jaka wyrosła między slumsami najbiedniejszych, a rezydencjami najbogatszych i problemy, jakie z tego wynikają. "Pomniejszenie" również porusza te tematy, tworząc początkowo wizję najprawdziwszej utopii - takiej nie dys- i nie anty-, ale po prostu utopii. Wizja to niemalże rodem z oświeceniowych lektur, a główny bohater, grany przed Matta Damona, to też taki trochę współczesny Kandyd czy może raczej Guliwer, który będzie naszym przewodnikiem po tym zminiaturyzowanym świecie, pokaże jego zalety, wady i absurdy.


Historia zaczyna się dość konwencjonalnie - naukowcy ogłaszają epokowe odkrycie, które raz na zawsze rozwiąże wszystkie problemy ludzkości, i rozpoczynają zmniejszanie ludzi na ogólnoświatową skalę. "Pomniejszeni" trafiają do specjalnie skonstruowanego dla nich świata, w którym mogą nagle poczuć się... no cóż, wielcy. Ich majątki po przeliczeniu zwiększają się o parę zer, a oni sami mogą nagle żyć jak królowie. Główny bohater, Paul Safranek, to typowy przedstawiciel amerykańskiej klasy średniej. Do biedy mu daleko i właściwie jest szczęśliwy, ale wiecie: tu kredyt, tam inne długi i budżet się nie domyka. Pracy też daleko do pracy marzeń, nie stać go na dom z ogrodem i musi ciągle kombinować i oszczędzać, żeby związać koniec z końcem. W normalnym życiu nigdy przenigdy nie dorobi się choćby ułamka luksusów... które są na wyciągnięcie ręki, w krainie liliputów. Razem z żoną decydują więc się zmniejszyć... tyle że nie wszystko idzie zgodnie z planem, bo żona w ostatniej chwili rezygnuje i zostawia go samego. I małego.

I właśnie tu, w momencie gdzie w 99% innych scenariuszy nastąpiłaby katastrofa, zaczęła się walka o przetrwanie i tak dalej, główny bohater staje przed zupełnie innym problemem, tylko pozornie mniejszego kalibru - musi żyć normalnie. W świecie, który wydaje się rajem. Świecie, który nagle bez ukochanej osoby staje się niewiarygodnie pusty i nudny. Na szczęście na drodze stają mu uwodzicielski bon vivant Dusan i wietnamska dysydentka Ngoc Lan Tran, którzy robią wszystko, by wyrwać go z letargu, w jaki popadł. Każde z nich reprezentuje inne wartości, ale oboje są tak samo poczciwi i sympatyczni. Bo chociaż pod fasadą utopii wciąż kryją się nierówności społeczne, a wynalazek Norwegów w innych krajach trafia w niepowołane ręce (miniaturowi terroryści, przymusowe zmniejszanie więźniów), to w świecie Payne'a nie ma ludzi złych, są tylko ludzie nieszczęśliwi.


Przez pierwszą część filmu "Pomniejszenie" czaruje i szokuje wizją świata, błyskotliwymi rozwiązaniami, które może dla miłośników "Kingsajzu" nie są niczym nowym, ale powodują nieustanny uśmiech na twarzach widzów. Wyobraźnię Payne'a widać zarówno pod względem strony wizualnej, jak i całej społecznej otoczki i problemów, jakie nowa sytuacja wywołuje: czy mali ludzie powinni płacić większe, czy mniejsze podatki? Czy powinni mieć pełnowartościowe prawa głosu? Służyć w armii? I dlaczego mimo wszelkich udogodnień wokół utopijnej krainy mlekiem i miodem płynącej powstają miniaturowe slumsy? Payne z humorem i satyrycznym zmysłem opisuje "pomniejszoną" rzeczywistość, jednocześnie mimochodem komentując tę doskonale nam znaną. Gdy jednak przyzwyczaimy się już do naszej utopii, historia traci rytm, zaś cała sekwencja "norweska" sprawia wrażenie oderwanej od reszty. Szkoda.

Film Payne'a skojarzył mi się nieco z moimi niegdyś ulubionymi powieściami Murakamiego albo Saramago - u tych autorów zawsze jeden "magiczny" element w absolutnie realnym świecie staje się kulą śnieżną, pociągającą za sobą lawinę następstw. To samo mamy w "Pomniejszeniu": trochę tu realizmu magicznego, a trochę powiastki filozoficznej, społecznego komentarza do aktualnej kondycji świata. Nie zawsze to gra - mimo że w pewnym momencie problemy urastają nawet do rangi końca ludzkości, w scenariuszu brakuje stawki, o jaką gra bohater, brakuje celu, do jakiego dąży. Według scenariuszowej filozofii akcję zawsze napędza konflikt "cel versus prawdziwe pragnienie bohatera". Tymczasem nasz Paul Safranek przez większość czasu celu nie posiada, a w pewnym momencie jego jedynym celem staje się... poszukiwanie celu. W niektórych filmach bohater - piłeczka odbijana przez los - sprawdza się dobrze ("Forrest Gump"), w "Pomniejszeniu", momentami do historii wkrada się nuda, a momentami nielogiczności, czasem miałam też wrażenie, że między poszczególnymi sekwencjami brakuje scen, które wyjaśnią, dlaczego bohater robi to, co robi. Jego działania są tak nieoczywiste, że niekiedy sprawiają wrażenie scenariuszowej nielogiczności. Z drugiej strony... postępowanie wbrew schematom jest bardzo, bardzo ludzkie.


Pisałam w jednym z poprzednich tekstów, że wzrusza mnie w filmach wiara w to, że mimo przepaści ziejących między ludźmi, wciąż jest możliwe nawiązanie kontaktu, wyciągnięcie ręki i dogadanie się między sobą. Tak też jest w "Pomniejszeniu": chociaż Payne stawia ludzkości dość złowrogą diagnozę, na całe szczęście nie odbiera nam wiary w człowieka.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek