Sorkin w stanie czystym, czyli "Gra o wszystko"


Wiele lat temu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam "The Social Network" Davida Finchera, był to jeden z impulsów, który popchnął mnie w stronę scenariopisarstwa. Takie scenariusze chciałam pisać, takie historie opowiadać. "Gra o wszystko", również nominowana do Oscara za scenariusz ma niby dokładnie to samo, co miał film o Zuckerbergu - strukturę dramatu sądowego z retrospekcjami, interesującego protagonistę (a nawet protagonistkę, ha!), dialogi i monologi bohaterów wyrzucane z prędkością karabinu maszynowego. Aktorsko jest znacznie lepsza niż film Finchera, głównie za sprawą Idrisa Elby, który wyrasta ostatnio na mojego ulubionego aktora. Sama historia też stwarza pole do popisu - Molly Bloom (co za imię i nazwisko!), sportsmenka, która otarła się o olimpiadę w Salt Lake City, a następnie stworzyła pokerowy biznes wart miliony dolarów. No i niby wszystko jest na swoim miejscu, więc dlaczego tym razem trochę kręcę nosem?

Nie wiem, czy osobą, która najbardziej zaszkodziła scenariuszowi Sorkina, nie był przypadkiem... sam Sorkin jako reżyser. Być może zrobił dokładnie taki film, jaki sobie wymarzył - nikt mu nie ingerował w fabułę, nie mówił, że tego nie można, a to zrobimy inaczej, mógł prowadzić aktorów tak, jak tego chciał. Niemniej cały czas odnosiłam wrażenie pewnej sztuczności całej historii i podczas oglądania towarzyszyła mi myśl, że taki Fincher wycisnąłby z tego drapieżnego dialogu znacznie więcej niż dynamiczną sztukę teatralną.

Źródło: Mat. dystrybutora / Monolith.pl
Nie zrozumcie mnie źle - ja bardzo lubię takie teatralne filmy, które czarują barokowym dialogiem i pokazują możliwości aktorów. Aktorsko film jest, jak już wspomniałam, bez zarzutu - i wspomniany Idris Elba, i Jessica Chastain w głównej roli dają z siebie wszystko. Zwłaszcza postać Molly Bloom w interpretacji Chastain wymyka się schematom, o których sama mówi w scenariuszu - kobiety w męskim świecie, kobiety oszukanej przez mężczyzn, kobiety, za której sukcesem stoi mężczyzna. Michael Cera udaje Leonardo diCaprio/Tobeya Maguire'a/chama i cwaniaka ze swego rodzaju wdziękiem, nawet Kevin Costner w roli ojca Supermana Molly ma tu coś do zagrania.

Chyba najbardziej przeszkadzało mi w "Grze o wszystko" to, co tak podobało mi się w "The Social Network", czyli struktura opowiadania historii. Gdy oglądamy na ekranie retrospekcje Molly, jest dynamicznie i hipnotyzująco, chociaż jakby tak się zastanowić, na ekranie oglądamy głównie ludzi grających w karty. To prawdziwa sztuka, żeby przykuć uwagę widza do gry, w którą sam zagrać nie może, i tutaj scenariusz i reżyseria współgrają znakomicie. To najlepsze części tej historii, do których rzadko wkrada się nuda. Tyle że potem znowu przenosimy się do części współczesnej, która mimo Idrisa Elby nie jest ani na moment tak wciągająca. Oglądamy dobrze zagrany teatr, w którym owszem, mamy piękne rozbuchane dialogi, ale bohaterowie ani trochę nas nie obchodzą, a ich motywacje są mocno naciągane.

Źródło: Mat. dystrybutora / Monolith.pl
Dramat sądowy bez stawki - to dość spory grzech. A pieniądze są istotną stawką, ale w życiu, a nie na ekranie, gdzie widz oczekuje spraw ostatecznych, mięsa i krwi. A przynajmniej - jeśli ktoś mu to mięso i krew obieca. W "The Social Network" gra również toczyła się o miliony, ale zarazem od samego początku wiadomo było, że nie jest to kwestia życia i śmierci, a statyczne przesłuchania Sorkin z Fincherem rozbijali ironią i ciętymi ripostami. Niestety w "Grze o wszystko" w części "sądowej" Sorkin poszedł w nieznośny patos. Robi co może, żeby widz odniósł wrażenie, że Molly grozi co najmniej kara śmierci, ale ponieważ wszyscy wiemy, że "tylko" pójdzie do więzienia i to na niezbyt długo (w porównaniu z innymi bohaterami dramatów sądowych oczywiście), kolejne uderzające w najwyższe tony dialogi i łzy robią się co najmniej dziwne. Sorkin kokietuje nas tyloma sztuczkami scenariuszowymi, żebyśmy polubili bohaterkę i przejęli się jej losem, że niestety robi ten jeden krok za daleko. Zaczyna od wywołania współczucia dynamiczną sekwencją "sportową", która sprawia, że widz zaczyna kibicować Molly również w dalszych poczynaniach. Dyskretnie podsuwa córeczkę głównego bohatera, z którą Molly łapie nić porozumienia. Ale gdy dochodzimy do pełnego łez dialogu, w którym bohaterowie zauważają, że owszem, to niby tylko osiem lat więzienia, ale w tym czasie Molly nie będzie mogła urodzić dziecka, a całość dostajemy w otoczce "Czasu zabijania" i "Czarownic z Salem" (cytowanych zresztą wprost, bo jeszcze ktoś nie wyłapałby cytatu i nie zachwycił się kunsztem scenarzysty), to coś we mnie pęka. Zwłaszcza, że gdyby we wspomnianym dialogu pozostać przy samym nawiązaniu do "Czarownic..." (ze słynnym cytatem "Because it is my name!"na czele), absolutnie wystarczyłoby to, by uwierzyć w motywacje bohaterki.


No i o ile bardzo lubię Sorkina za ten drapieżny dialog, o tyle przy "Grze o wszystko" parę razy miałam ochotę powiedzieć "dość". Poza sztuczkami rodem z "Save the cat" wspomnianymi wyżej, mamy też solidną dawkę wiedzy bezużytecznej, która owszem, wywołuje poczucie "o łał, ale ten scenarzysta jest super inteligentny".  Żeby nie było, sama w swoich scenariuszach stosuję ten chwyt, ale każdy ma w tym względzie indywidualną tolerancję. O ile w kwestiach pokerowych chłonęłam wszystkie informacje bez zastrzeżeń, o tyle na początku, przy "stok narciarski ma taki sam kąt nachylenia co egipskie piramidy" uniosłam wysoko brwi. Wymiękłam jednak dopiero przy "a wiesz, czym pachnie środek wszechświata? rumem i malinami" i natchnionym wykładzie na temat mrówczanu etylu. Takie głębokie. No dobra, ale w końcu to Sorkin może wyjść z gali oscarowej ze statuetką, więc może jednak facet wie, co robi ;)

"Gra o wszystko" to sprawnie zrealizowany film, po którym chyba jednak spodziewałam się czegoś więcej. Sztuczki scenariuszowe sztuczkami, ale dobry film to jednak taki, w którym są one tak umiejętnie ukryte, że widz ich nie zauważa. Jeśli jednak zamiast podśmiewać się z ego Sorkina przymkniemy na to oko i zwyczajnie docenimy kunsztowny scenariusz, film daje się oglądać o wiele lepiej.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek