Złota Ameryka, czyli "Złotowidząca. Ucieczka" Rae Carson


W ramach przepraszania się z literaturą young adult sięgnęłam po książkę, która dość długo zalegała na mojej wirtualnej półce. Jakoś nie miałam ochoty na wielotomowe sagi fantasy, a - nie wiedzieć czemu - powieść wydała mi się z opisu właśnie sztampowym fantasy osadzonym w magicznej krainie. Potem przeczytałam jej recenzję na jednym z blogów, która przypomniała mi o niej i zachęciła. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że moje wyobrażenia były całkowicie mylne.

"Złotowidząca" reprezentuje dokładnie ten gatunek fantasy, który lubię najbardziej, czyli fantasy rozgrywające się w realnym świecie, z zaledwie jednym magicznym elementem, który w jakiś sposób wpływa na otaczającą go rzeczywistość. Tu dodatkowo fantasy wyposażone jest w cechy westernu i osadzone w dziewiętnastowiecznej Ameryce czasów gorączki złota.

Główna bohaterka, Leah, byłaby zwykłą dziewczyną, trochę chłopczycą (umie polować i jeździć konno, bardziej trzyma z kolegami niż z koleżankami), gdyby nie jedna magiczna umiejętność: Leah umie wyczuwać złoto. Przydatne - zwłaszcza, że właśnie ogłoszono odkrycie ogromnych złóż złota w Kalifornii. Setki tysięcy śmiałków i ich rodzin ciągną na Zachód, gdzie - jak przekonują specjalne przewodniki - czekają kopalnie i złoty pył w rzekach oraz spełnienie marzeń o bezpiecznej przyszłości. Leah jednak wyrusza do Kalifornii nie z chęci zdobycia bogactwa - ucieka przed mordercą swoich rodziców, który wie o jej niezwykłym darze i pragnie go wykorzystać dla wiadomych celów.

Można powiedzieć, że Leah pcha się w paszczę lwa świadomie - gdzie indziej źli ludzie mieliby jej szukać, niż w Kalifornii wśród poszukiwaczy złota - ale właściwie nie ma innego wyjścia. Sierota, bez środków do życia, jedyną nadzieję pokłada w przyjacielu, który obiecał jej, że będzie na nią czekał w Independence, gdzie zaczyna się szlak wiodący do celu. Tylko w Kalifornii, Leah ma szansę na godne życie. Jest tylko jeden problem - od celu dzielą ją dwa tysiące mil, góry, pustynie i wzburzone fale Missisipi, a ona jest kobietą i ma marne szanse na samotne dotarcie na miejsce.

To, że bohaterka postanowi udawać chłopca, jest oczywiste już od początku i niby takich przebieranek była w literaturze już cała masa - ale mam wrażenie, że Rae Carson udało się z ogranego schematu wycisnąć coś nowego. W momencie, gdy Leah ścina włosy, zakłada kapelusz i spodnie i wsiada na konia, robi się naprawdę interesująco. Oczywiście próżno tutaj szukać przełomowego spojrzenia na kwestie płci czy tożsamości (jak choćby w recenzowanym niedawno przeze mnie "Slashu" Osińskiej) - ale cała maskarada jest bardzo przemyślana i podana bardzo subtelnie, a zarazem z wieloma bystrymi obserwacjami na temat kulturowych uwarunkowań płci.

Nasza bohaterka stopniowo odkrywa, jak wiele jej wolno, gdy tylko owinie piersi bandażem i włoży spodnie. Może tak po prostu chodzić ulicami miasta, polować, jeździć konno na oklep, pluć na ziemię. Po drugie - jako mężczyzna staje się niewidoczna. Nie budzi ciekawskich spojrzeń, nikt nie komplementuje jej figury czy złotych włosów, a przede wszystkim znika z oczu tym, którzy jej szukają. To stopniowe odkrywanie ograniczeń przez dziewczynę, która wcześniej wcale ich nie widziała i o nich nie myślała, jest opisane naprawdę błyskotliwie. Na tyle, że właściwie magiczna umiejętność bohaterki równie dobrze mogłaby zostać pominięta bez szkody dla fabuły. Owszem - staje się impulsem do działania, parę razy pomaga w dalszej wędrówce - ale brzytwa Lema mogłaby ją uciąć bez problemu, pozostawiając realistyczną opowieść o morderczej podróży. Bo i tak znacznie ciekawsze są perypetie Leah w męskim przebraniu i cała przeprawa do Kalifornii.

No właśnie, sam opis wędrówki bohaterów - żmudnej, wyczerpującej, niebezpiecznej - starczyłby na fabułę bez całej tej magicznej otoczki. Przynajmniej dla mnie, bo Amerykanie literatury pionierskiej mają zapewne aż po uszy i ciężko jest powiedzieć coś nowego, ale o tym później. To, co najciekawsze u Rae Carson, to właśnie opis ludzkich zachowań w sytuacjach ekstremalnych. Głód, żywioły, Indianie, dzikie zwierzęta - to tylko niektóre z problemów, przed którymi staną bohaterowie. Wyobraźcie sobie, że dostajecie okres na promie na środku rzeki (gdy dodatkowo musicie udawać mężczyznę) albo że musicie rodzić dziecko na pustyni, gdzie jedynym lekarzem jest student, który nie skończył medycyny, bo wyruszył szukać złota.

Towarzysze Leah w tej wyprawie początkowo wydali mi się dość nudni, ale stopniowo autorka wyposażyła ich w ludzkie cechy i mam nadzieję, że w kolejnych częściach rozwinie je jeszcze bardziej. Najciekawsza wydaje się z nich Pani Joyner, żona jednego z pionierów, która od początku pała do głównej bohaterki nieuzasadnioną niechęcią. To ona przechodzi w trakcie wędrówki największą przemianę i zostaje najbardziej doświadczona przez los. Sporą sympatię budzi też grupa studentów (w tym jeden z krową), którzy z lekkoduchów muszą stać się pionierami i nauczyć się radzić sobie w sytuacjach ekstremalnych. Trochę gubi się w tym wszystkim obowiązkowy czarny charakter, który niby wciąż czai się gdzieś w tle, ale ściga bohaterkę dość niemrawo i większym zagrożeniem są dla niej burze i upały niż jego groźby.

Widać, ze autorka wykonała do książki ogromny research, ale też i miała z czego. Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia, jak potężna jest literatura stworzona przez pionierów zdobywających Dziki Zachód. Pozostawili oni po sobie całą masę dzienników, listów i pamiętników, z których, jeśli wierzyć źródłom, wydanych zostało drukiem około 800, a olbrzymia ilość pozostaje w zbiorach prywatnych. Spory odsetek tej literatury to dzienniki pisane przez kobiety i to właśnie z ich perspektywy opowiadana jest też "Złotowidząca". To bogactwo źródeł to też mój największy problem z powieścią Rae Carson. Niby wszystko mi się podobało, książkę pochłonęłam w mgnieniu oka, a jednak zamiast po drugi tom mam ochotę sięgnąć po literaturę faktu i dowiedzieć się więcej na temat tamtych prawdziwych wydarzeń. Dawno nie miałam tak, że bardziej od książki zaciekawiła mnie jej bibliografia, ale - chociaż może nie brzmi to zachęcająco - po książkę naprawdę warto sięgnąć. Jeśli macie ochotę na niegłupie young adult bez obowiązkowego romansu, z elementami fantastyki i z fascynującym tłem historycznym w tle, to "Złotowidząca" jak najbardziej się sprawdzi.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek