Z pieprzykiem!, czyli "Kinky Boots" w Teatrze Dramatycznym
Film, na podstawie którego powstał musical "Kinky Boots" nie doczekał się nigdy premiery w Polsce, chociaż ostatnio pokazywała go bodajże TV Puls. Być może winę za kiepski odbiór ponosi polski tytuł, bo "Kozaczki z pieprzykiem" to coś, przy czym "Wirujący seks" brzmi całkiem sensownie. Dlatego chwała Teatrowi Dramatycznemu za to, że wystawiając musical, zachował oryginalny tytuł, inaczej każdy kupujący bilet w kasie doświadczałby ciarek żenady.
Historia, którą opowiada nam musical, może nam przypominać wiele innych podobnych historii, które widzieliśmy już w przynajmniej kilkunastu filmach pochodzących z Wysp. Mamy więc robotniczą Wielką Brytanię, podupadającą fabrykę, konieczność zdobycia kasy, a do tego nieprzystosowanego bohatera, który swoją barwną osobowością odróżnia się od szarego fabrycznego świata. No i POMYSŁ, na który wpada bohater, POMYSŁ, który zmieni życie całej społeczności i wokół którego kręci się cała akcja. Znamy to z "Goło i wesoło", Billy'ego Elliotta czy "Dziewczyn z kalendarza" (swoją drogą, wszystkie wymienione historie też doczekały się swoich musicalowych wersji). W "Kinky Boots" na POMYSŁ wpada Charlie Price, który właśnie odziedziczył po ojcu fabrykę obuwia tuż przed bankructwem. By ratować zakład i jego pracowników, Charlie postanawia wykorzystać niszę, której jeszcze nikt nie zauważył - rozpoczyna produkcję... butów na obcasach dla mężczyzn, a konkretnie dla drag queens.
Słowem, które jako pierwsze przyszło mi na myśl, gdy zastanawiałam się nad moimi odczuciami względem spektaklu, było "satysfakcja". I nie chodzi tylko o to, że zobaczyłam naprawdę świetny spektakl. Jeśli oglądaliście wspomniane wyżej brytyjskie komedie, to zapewne też na końcu doświadczyliście tego podnoszącego na duchu uczucia, gdy outsiderowi udało się osiągnąć swój cel i przy okazji... zagrać na nosie bezdusznemu systemowi. Którym może być zarówno rząd zamykający kolejne fabryki i skazujący tysiące na bezrobocie, jak i cała maczystowska kultura, która bezlitośnie traktuje wszelkie osoby odstające od normy.
W przypadku "Kinky Boots" tym outsiderem, barwną osobowością, która będzie ratowała przed upadkiem bankrutującą fabrykę obuwia, jest przebojowa, przegięta drag queen Lola, w którą w Teatrze Dramatycznym brawurowo wcielił się Krzysztof Szczepaniak. Po raz pierwszy miałam okazję widzieć go na scenie. No i wow. Szczepaniak to jeden z tych aktorów, którzy jak stanęli w kolejce po talent, to rozbili bank. Facet bosko śpiewa, ale musicalowe zdolności idą u niego w parze z doskonałą grą aktorską. To, jak płynnie przeskakuje od jednej płci do drugiej, od piosenki do monologu, od damskich ciuszków do męskiego garnituru, od śmiechu do łez, jest naprawdę godne podziwu. Jakby się zastanowić, to nawet po tym, jakby nie było, lekkim musicalu, nie dziwię się, że w kolejnym spektaklu Teatru Dramatycznego Szczepaniak wcieli się w rolę Hamleta. I jestem bardzo ciekawa, jak w niej wypadnie.
Z drugiej strony, taka barwna kreacja sprawia, że trochę gorzej zapamiętuje się całą resztę obsady. Ale chociaż wszystkie reflektory skierowane są na Lolę, to zarówno Mateusz Weber, jak i Łukasz Wójcik zasługują na uznanie - stworzyli postacie, których motywacje i marzenia jesteśmy w stanie zrozumieć. No i perfekcyjnie poruszają się w kozaczkach na ultra wysokim obcasie. Widać jednak, że mamy tu przede wszystkim do czynienia z aktorami dramatycznymi, nie musicalowymi. Świetnie wypada cała mówiona warstwa spektaklu i interakcje między postaciami, dialogi są zagrane tak, że śmiejemy się praktycznie od początku do końca, z przerwami na chwilę wzruszenia. Za to w piosenkach bywa już różnie. W ogóle z piosenkami mam kłopot - to chyba pierwszy musical, na którym byłam, gdzie zdecydowanie bardziej zapamiętałam dialogi niż słowa piosenek czy melodie. Trochę jak Wiedźmin w Gdyni - to rewelacyjny spektakl, ale pod względem musicalowym plasuje się jednak w tych średnich rejestrach. Nie znajdziemy tu wpadających w ucho hitów czy głębokich, zapadających w pamięć tekstów. Mimo to warto go zobaczyć - gwarantuję, że uśmiech nie zejdzie wam z twarzy przez całe przedstawienie.
Komentarze
Prześlij komentarz