Miłość, śmierć, roboty i cycki, czyli animowana antologia od Netfliksa
W zamierzchłych początkach bloga, gdy miałam jeszcze bardzo dużo czasu, zdarzyło mi się popełnić tekst o krótkometrażówkach z robotami w roli głównej - "Milusie maszyny, czy mordercze androidy, czyli o czym myślę, kiedy mówię o robotach". Ktoś w Netfliksie najwyraźniej go przeczytał i postanowił zrobić mi prezent, zapraszając do współpracy 18 różnych studiów zajmujących się animacją, które stworzyły antologię krótkometrażowych filmów "Love, Death & Robots".
Za sam pomysł zdecydowanie Netfliksowcy zasługują na piątkę z plusem. Po pierwsze to wyjątkowa szansa, by shorty, które poza tymi nominowanymi do Oscara raczej nie przebijają się do powszechnej świadomości trafiły "pod strzechy". Po drugie - to również szansa dla twórców animacji na zaprezentowanie swoich umiejętności. Każdy z filmów jest zrealizowany inną techniką - od komiksowego 2D, poprzez kreskę w stylu anime, klasyczne 3D rodem z filmów Pixara, filmy przypominające animatiki do gier aż po hiperrealistyczne arcydzieła grafiki komputerowej.
Gorzej jest niestety na poziomie scenariuszowym. O ile każdą z animacji ogląda się spoko (krótki format sprawia, że można je oglądać gdzie się tylko da - do śniadania, w metrze, w kolejce do lekarza), o tyle jako całość "Love, Death & Robots" wypada strasznie płytko. Co może dziwić, biorąc pod uwagę, że inspiracją dla twórców (czy raczej twórcy - autorem większości scenariuszy jest jedna osoba, Philip Gelatt) były opowiadania twórców takich jak Ken Liu, Alastair Reynolds czy John Scalzi. Być może twórcy uznali, że skoro roboty, to główną grupą docelową filmów będą mityczne pryszczate nerdy, które na widok walczących mechów i - przede wszystkim - cycków na ekranie rzucą swoje gry komputerowe, pizzę i płyn antytrądzikowy i dokupią subskrypcję Netfliksa na kolejny miesiąc. Szkoda, bo jednak figura robota w kulturze to trochę coś więcej niż strzelający z bazooki mech i mogą służyć one do czegoś więcej niż seks i walka. Sporo można znaleźć w internecie shortów - wystarczy zajrzeć do wspomnianej notki - którym udało się dotrzeć do jakiegoś drugiego dna i wcale nie straciły przy tym na filmowej atrakcyjności.
Ale po kolei... (uwaga! spoilery!
Pierwszy z filmów, "Sonnie's Edge" wizualnie robi wrażenie i jest naprawdę mocnym uderzeniem, które sprawia, że chce się sprawdzić, co dalej. Ale tak po głębszym zastanowieniu sama historia pozostawia jednak wiele do życzenia, bo jest taką trochę wariacją na temat "jak facet wyobraża sobie feministyczny film" - mianowicie, ma być kobieta, która mści się na facetach za krzywdę (oczywiście krzywdę pokazaną w bardzo wizualny sposób) i lesbijski seks. A potem tenże facet dziwi się, że kobietom coś takiego się nie podoba, te feminazistki to już same nie mają pojęcia, czego chcą. Doceniam dobre chęci i krwawe cycki na ekranie już mnie nie szokują, ale jakoś tego nie kupuję.
Kupuję za to "Three robots", chyba najfajniejszy z filmów z antologii, być może dlatego, że stanowi odprężenie po ciężkim i ponurym pierwszym shorcie. Mimo króciusieńkiej formy udało się przemycić ciekawe, zróżnicowane postaci, zabawne dialogi i koty - swoją drogą, scenarzysta chyba musi lubić koty, bo te pojawiają się w dość... zaskakujących momentach w różnych filmach. Może nie ma tu jakichś głębszych przemyśleń, ale jest to tak zgrabne, tak niewymuszone, że świetnie się ogląda. Film obejrzałam zarówno z angielskim, jak i z polskim dubbingiem - w obu polecam.
"The Witness" - hmmm, sama nie wiem, co o tym filmie powiedzieć, bo trudno mi było się w nim dopatrzeć nie tyle drugiego dna, co nawet tego pierwszego - być może miał być tylko popisem wizualnym i okazją do pokazania kolejnych cycków, by zniechęcone poprzednim shortem nerdy nie wyłączyły komputerów. Jeśli chodzi o animację, to plasuje się w czołówce, jeśli oceniać je pod względem scenariuszowym, to właściwie niewiele jest tu do oceniania, bo przewrotka na koniec staje się oczywista już w połowie.
"Suits" - czyli grupa farmerów w mechach kontra istoty z innego wymiaru. Robot jest tu traktowany czysto utylitarnie, a cała fabuła skupia się jednak na ludziach. Przypomina mi się świetny wykład Krzysztofa Piskorskiego z jednego z konwentów o najdziwniejszych patentach, w tym "pługoarmacie", rewolucyjnym połączeniem pługu z armatą (thank you, Captain Obvious), która miała chronić północnoamerykańskich pionierów przed grupami rabusiów. Tylko no więc właśnie - w filmie są armaty, ale brakuje pługów. Połączenie amerykańskiego rancza z robotami to temat samograj, ale trochę za mało dostaliśmy normalności, o którą bohaterowie walczą, a trochę za dużo strzelania do ruchomych celów.
"Sucker of Souls" - yyy, ale w sumie gdzie są roboty? Jako nastolatka uwielbiałam takie krwawe anime i kryłam się z ich oglądaniem przed rodzicami, więc i teraz podczas oglądania czułam ten sam dreszczyk emocji. Może nie ma tu zbyt wiele historii, szybko znika ona na rzecz klasycznego monster movie, ale film dostarcza sporo rozrywki. I są koty w roli, która byłaby dość niekonwencjonalna, ale niestety wcześniej była "Kapitan Marvel" ;)
Kolejna humoreska od Johna Scalziego, czyli "When the Yogurt Took Over" to najkrótszy film w całej serii. Sprawdza się bardziej jako krótki przerywnik między mrocznymi opowieściami niż jako samodzielna historia, ale ogląda się bardzo sympatycznie.
"Beyond the Aquila Rift", to z kolei takie klasyczne do bólu science-fiction o facecie budzącym się z hibernacji na statku kosmicznym i o tym, że gdy mamy do czynienia z Nieznanym, lepiej nie ufać swoim zmysłom. Klimatyczne, realistyczne, są ciary (i cycki).
Jak na razie mieliśmy praktycznie same science-fiction rozgrywające się w mniej lub bardziej odległej przyszłości, więc gdy nagle pojawiło się "Good Hunting", rozgrywające się w alternatywnej rzeczywistości dawnych Chin, stylizowane na steampunkowe anime, od razu byłam kupiona. Mity, które muszą dostosować się do nowej rzeczywistości, magia, która jest zabijana przez technikę, a do tego historia dorastania i historia zemsty - właściwie pod względem fabularnym ten film mógłby obdzielić wszystkie poprzednie. Trochę zabrakło mi na koniec jakiegoś twistu, historia rozwija się praktycznie bez żadnych zaskoczeń - i to chyba największy mankament wszystkich odcinków antologii. P.S. Cycki też się pojawią.
W "The Dump" z kolei niby mamy twist, ale jest on tak przewidywalny, że zamiast pytania "co" oraz "jak" zadajemy jedynie pytanie "kiedy go zeżre". Nie ma cycków, ale może i lepiej.
"Shape-Shifters" wychodzi z interesującego punktu wyjścia - mamy wojnę w Afganistanie, Amerykańskich marines i... służące im wilkołaki. Ten film jako jeden z nielicznych sięga nieco głębiej i poza wierzchnią historią o bromansie dwóch wilkołackich żołnierzy, śmierci i zemście, szuka analogii z realnymi problemami. Z jednej strony mamy więc oczywiście wilkołaka jako metaforę mniejszości, z drugiej - hipokryzję armii, która chętnie wykorzystuje do swoich zadań "obcych", ale mimo ich ofiarności wciąż nie traktuje ich jak "swoich". Ale nie obawiajcie się, refleksje bardzo szybko zmieniają się w krwawą jatkę. Nie ma cycków - ba, w ogóle nie ma kobiet! - ale bohaterowie wyjątkowo chętnie chodzą bez ubrania ;)
"Helping Hand" - co by było, gdyby Sandra Bullock w "Grawitacji" postanowiła pomóc sobie ręką? Hehe. Ogólnie wygląda to bardziej jak trailer do gry albo demo jakiegoś studia animacji, mające na celu zaprezentować jego możliwości, niż samodzielna produkcja.
A tu niespodzianka, "Fish Night" to animacja wyprodukowana przez nasze polskie Platige Image. Jak na "Love, Death & Robots" nie ma tu w ogóle miłości ani robotów, a śmierć jest mocno symboliczna. Warto jednak podczas oglądania zrobić parę razy pauzę i zachwycić się stroną wizualną projektu, przypominającą komiksowe kadry. Oniryczny klimat jest jednak trochę zepsuty przez przegadanie - zamiast pozwolić widzowi na własne interpretacje, scenarzysta wykłada wszystko kawę na ławę, tłumacząc całą symbolikę w dialogach. Jako że na tym etapie Netfliks jest już spokojny o stałych widzów, nie ma cycków (aczkolwiek ) - co więcej, nie ma ich już aż do końca antologii!
"Lucky 13" - praktycznie żaden z filmów nie porusza więzi między człowiekiem a robotem, nie licząc tej seksualnej. W "Lucky 13" mamy coś na kształt - film dotyczy relacji młodej pilotki i jej pechowego statku kosmicznego. Bardzo fajny pomysł, ale niestety - poza prezentacją animatorskich możliwości firmy Sony Pictures Imageworks - trochę niewykorzystany.
"Zima Blue" - poza filmem o jogurcie, to chyba najbardziej odjechany z odcinków antologii. Pod względem wizualnym, podobnie jak "Fish Night" przypomina komiks, pod względem scenariuszowym - nie przypomina zupełnie niczego, i to jego największa siła. Jest klimat, jest ciekawy bohater, jest pewna refleksja na temat sztuki nowoczesnej (otwierająca pole do dyskusji), jest nawet mała przewrotka na koniec.
"Blindspot" - no dobra, ten film był tak nijaki, że nie utkwił mi w pamięci w ogóle. Ciągle nie ma cycków, być może dlatego.
Kolejny film, "Ice Age" to jedyny, który łączy animację 3D z aktorami, ale niewiele z tego wynika. Mimo to film ogląda się z ciekawością, dla wyobraźni twórców, którzy w lodówce pewnego przeciętnego małżeństwa rozgrywają w przyspieszeniu całą historię ludzkości.
Przedostatni film też oferuje nieco lżejsze klimaty, a opowiadanie "Alternate histories", na podstawie którego powstał scenariusz, znowu wyszło od Johna Scalziego. Co prawda film dość beztrosko poczyna sobie z kwestiami paradoksów czasowych, ale jako humoreska sprawdza się całkiem nieźle.
"Secret War" przypomina na pierwszy rzut oka, wypisz wymaluj, cinematic trailer do jakiejś gry w rodzaju "Red Dead Redemption". Blisko - bo jak sprawdziłam, studio, które wyprodukowało animację, właśnie w tym się specjalizuje. Na zakończenie antologii mamy więc totalną rozpierduchę, znowu kojarzącą się z grami komputerowymi - tyle że znowu, brakuje czegoś, co sprawiłoby, że widz po obejrzeniu zrobi "wow".
No i właśnie, jako że w swoim życiu całkiem sporo tych animacji obejrzałam, a w całkiem sporej ich ilości były roboty, to podświadomie przy każdym filmie czekałam na to, co jest znakiem rozpoznawczym filmów o robotach - jakiejś przewrotki, jakiejś głębszej refleksji, jakiegoś obrazu nas samych. Mimo bardzo różnorodnej tematyki całość jest jednak bardzo jednostronna - i nie tyle chodzi mi o brak kobiecej perspektywy nawet w odcinkach z kobietami w roli głównej (fakt, że reżyserami całości byli wyłącznie mężczyźni był już szeroko dyskutowany w internetach), o ile o brak jakiejkolwiek innej perspektywy. Przykładowo, chociaż w tytule antologii mamy roboty, to jednak są one traktowane niemal wyłącznie utylitarnie (roboty są głównymi bohaterami jedynie w dwóch filmach, chyba że zaliczyć do nich wilkołaczych marines). Prawie zupełnie pominięta została kwestia człowieczeństwa robotów i relacji człowiek-robot, nie mamy żadnego filmu z nurtu, w którym roboty jeszcze nie stały się ludźmi, ale już przekroczyły granicę dzielącą je od zwierząt. Filmy z robotami w roli głównej mają wszak całą swoją filozofię (z prawami Asimova na czele) - żaden z filmów z antologii nie podejmuje jej ani z nią nie polemizuje.
Film nie wykorzystuje też potencjału, jaki kryje się w pięknym tytule "Love, Death and Robots" - w większości filmów miłość jest sprowadzona jedynie do seksualności, co więcej - praktycznie tylko "Good Hunting" w jakiś sposób rozwija motyw, w którym człowiek zakochuje się w maszynie. Podobnie jest z "Death" - poza "Blindspot" w większości filmów śmierć jest po prostu śmiercią - a gdzie wszystkie refleksje na temat umierania w świecie maszyn, kopiowania wspomnień, przekazywania ich robotom, całym tym "non omnis moriar" nowoczesnego świata? A co z umieraniem robotów? Połączenie tych trzech tematów otwiera setki możliwości - wielka szkoda, że mimo osiemnastu filmów twórcy nie postanowili sięgnąć po więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz