Zbrodnia i emigracja, czyli "Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey"
Niedziela, 14 sierpnia 2011. Podczas rodzinnego grilla Damian Rzeszowski, polski imigrant z wyspy Jersey, zabija swoją żonę i dwoje dzieci, teścia, a także przyjaciółkę rodziny i jej córkę, a następnie próbuje zabić siebie. Co takiego wydarzyło się w tej rodzinie i w głowie tego mężczyzny, że - przez sąsiadów uważany za spokojnego i porządnego - chwycił nagle nóż i zamordował sześć osób? Czy działał z zimną krwią? Czy był poczytalny? A może za wszystko odpowiadają głosy w jego głowie? A może miało to związek z polityką Wielkiej Brytanii względem imigrantów? Na te pytania próbowała odpowiadać policja, sędziowie oraz dziennikarze - między innymi Ewa Winnicka i Dionisios Sturis, autorzy książki "Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey", wydanej przez Wydawnictwo Czarne.
Zbrodnia Damiana Rzeszowskiego, chociaż odbiła się w naszym kraju dość szerokim echem, nie stała się jednak wielką sensacją i wydarzeniem medialnym - w mediach przepadła za sprawą masakry na wyspie Utoya, która wydarzyła się zaledwie 3 tygodnie wcześniej. Dlatego niewiele o niej wiemy - a nawet jeśli czytaliśmy doniesienia prasowe, to niekoniecznie zastanawialiśmy się nad motywami przestępcy, jego przeszłością, relacjami z rodziną i znajomymi. Autorzy książki sięgnęli tak głęboko, jak tylko się da - rozmawiali ze świadkami, policjantami, dotarli do nagrań z procesu, które przytaczają w obszernych fragmentach. Oddają głos przyjaciołom i rodzinie zamordowanych. Ten wielogłos z jednej strony układa się w zaskakująco spójną całość, z drugiej - nie daje łatwych odpowiedzi na pytania, co kierowało mordercą, czytelnik musi poskładać sobie wszystko sam.
Autorzy w bardzo sugestywny sposób odmalowują przed nami społeczność wyspy Jersey - terytorium zależnego Wielkiej Brytanii, o bardzo skomplikowanej przyszłości i licznych związkach z Polską. Polscy imigranci, osiedlający się tam z różnych powodów od XIX wieku, stanowią tam drugą pod względem liczebności mniejszość, zaraz po Portugalczykach. Nie są też jednolitą grupą - obok "zasymilowanej" klasy średniej, sporo tam robotników tymczasowych, którzy niekoniecznie integrują się z pozostałymi mieszkańcami. Autorzy książki wnikają w niuanse wzajemnych relacji między polskimi imigrantami i rodowitymi wyspiarzami, zdrapując wierzchnie warstwy "idealnej, żyjącej w zgodzie społeczności" i pokazując to, co tkwi pod nimi. Zbrodnia Damiana Rzeszowskiego, zbrodnia jednostki, staje się nagle katalizatorem konfliktów między członkami wspólnoty - gdzieś między wierszami widzimy jak przestępstwo popełnione przez członka jakiejś mniejszości rzutuje na całą mniejszość. Z drugiej strony jednak autorzy nie budują tu prostych analogii. Zamiast skupiać się na niechęci wyspiarzy względem imigrantów pokazują, jak niewielka społeczność próbuje radzić sobie po tak przerażającej zbrodni (nie zamordował tu jakiś anonimowy imigrant, ale sąsiad i przyjaciel) i odbudować wzajemne relacje.
Ale historia i hermetyczna, specyficzna wyspiarska społeczność to jedno - drugim wątkiem książki jest również przeszłość samego mordercy zbudowana z okruchów opowieści jego rodziny i znajomych. Dowiadujemy się o jego relacjach z wujkiem - byłym więźniem, o skomplikowanym związku z żoną, o pogłębiającej się depresji i próbie samobójczej, wreszcie - o bezradności imigranta wobec bezdusznego systemu, zwłaszcza w przypadku zaburzeń psychicznych (pół roku czekania na wizytę u psychologa, pół roku - na terapię, a to tylko wtedy, gdy jesteś ubezpieczony). Która z tych kropli przepełniła czarę i sprawiła, że Zakrzewski chwycił za nóż? A może próba doszukiwania się czegoś w przeszłości Zakrzewskiego to próba wybielania mordercy, który - jak chciał udowodnić prokurator - działał z zimną krwią, a całą teorię o chorobie psychicznej i głosach, które słyszał, wymyślił dopiero później, by uniknąć najbardziej surowego wyroku? W pewnym momencie historia zmienia się w dramat sądowy, gdzie obie strony przerzucają się wzajemnymi oskarżeniami i usiłują udowodnić jednoznacznie coś, czego udowodnić się nie da - czy zabójca słyszał głosy, czy nie?
Książkę przeczytałam w niecały dzień, wręcz pochłonęłam - bo chociaż to reportaż, to czyta się go jak przerażającą powieść. Co więcej, książce towarzyszy też nietypowy audiobook -słuchowisko, po który naprawdę warto sięgnąć, nawet jeśli już przeczytało się całość. Tytuł "Głosy", który z jednej strony jest nawiązaniem do linii obrony mordercy, z drugiej - do mozaiki wypowiedzi, które składają się na książkę, nabiera wtedy kolejnego znaczenia.
Siłą książki jest to, że nie stawia ona jednoznacznych tez, nie staje po żadnej stronie i nie ucieka się do łatwych wytłumaczeń - zmusza czytelnika do myślenia, do wypełniania luk w historii, własnych interpretacji i zadawania pytań. Chociaż dopiero się ukazała, jestem pewna, że zgarnie szereg nagród - jak dla mnie, tak właśnie się powinno pisać reportaże. Pewnie wrócę do niej jeszcze niejeden raz.
Komentarze
Prześlij komentarz