Fanfik większy niż życie, czyli "Dwór cierni i róż"
Wszyscy czytają, to przeczytałam i ja - tak się złożyło, że dostałam w prezencie dwie książki Sary J. Maas. Ze skruchą przyznam, że popularność serii stworzonych przez autorkę jakoś mnie ominęła, tak jak zresztą jakieś 99% aktualnie wydawanego YA i fantasy. Do tego minęło już naprawdę sporo czasu, odkąd czytałam jakąś "dziewczyńską" fantastykę (zatrzymałam się chyba na "Igrzyskach śmierci"), chociaż dokładnie 10 lat temu obroniłam pracę magisterską zahaczającą o tę tematykę ;) A romansu fantasy to nie czytałam pewnie od osiemnastki. Sięgnęłam więc po zalegający na półce "Dwór cierni i róż", żeby przekonać się, o co tyle szumu.
Główna bohaterka, Feyra, to wypisz-wymaluj Katniss Everdeen z "Igrzysk śmierci". Strzela z łuku, poluje i utrzymuje rodzinę, każdego dnia dokonując cudów, by uchronić ojca i siostry od śmierci głodowej. Na tym jednak (na razie) podobieństwa się kończą - ojciec i siostry Feyry nieszczególnie wyrażają wdzięczność za jej codzienne poświęcenia. Pewnego dnia Feyra podczas polowania zabija wielkiego wilka, który okazuje się magiczną istotą - fae. Zaraz potem do domku Feyry i jej rodziny przybywa inna bestia, Tamlin, która domaga się sprawiedliwości za zabicie przyjaciela. Zabiera Feyrę jako zakładniczkę...
Jeśli nadal historia brzmi znajomo, to wszystko się zgadza - "Dwór Cierni i Róż" czerpie pełnymi garściami z "Pięknej i Bestii" i innych opowieści o tym, jak urodziwa dziewoja zakochuje się w kimś, kto wydawał się jej oprawcą. Na szczęście Tamlin nie pozostaje przez cały czas w skórze potwora - jest zmiennokształtny i przez większość czasu jest przystojnym księciem o złocistych lokach, wyrzeźbionych mięśniach brzucha, silnych i sprawnych dłoniach i wielkim... tym, no... wigorze... Ekhem, sorry, o tym później. Nad bohaterem ciąży jednak klątwa - lata temu zła królowa Amarantha zaklęła cały jego dwór i od tej pory wszyscy noszą na twarzach złote maski, a ich moc stopniowo słabnie.
Zapewne wszyscy domyślamy się zakończenia, ale zanim do tego dojdzie, czekają nas dłuuuuuugie rozdziały poświęcone przemianie dzikiej Feyry z lasu nienawidzącej swojego oprawcy, w świadomą siebie kobietę ubraną w piękne suknie i zakochaną w księciu z bajki. Przy okazji poprzedniej recenzji pisałam, jak ważna jest w powieściach zwięzłość - no więc, Sarah J. Maas zwięzłością zdaje się nie przejmować. Ta książka po prostu tonie w słowach, długich przymiotnikach opisujących na kilka stron nie tylko stany wewnętrzne Feyry, lecz także każdy jej strój, zmianę fryzury, klatę Tamlina i jego umięśnione ramiona... Być może autorce płacą od strony, bo kolejny tom, jak się okazuje, ma ich ponad 700.
Główna bohaterka może wyglądać na taką Mary Sue, ale tutaj byłabym jednak ostrożna w sądach. Typowa Mary Sue powinna być bowiem idealna, natomiast Feyra ma wybitnie irytującą osobowość. Przez pierwszą część książki generalnie użala się nad sobą opowiadając, jak mężnie znosi swój ciężki los bez użalania się nad sobą (znaczy ja ją rozumiem, bo sama pewnie zachowywałabym się tak samo, niemniej po 100 stronie robi się to irytujące). To oczywiście taka bohaterka, z którą mogą się utożsamiać i starsze, i młodsze nastolatki - ironicznie zauważę, że być może dlatego, że mimo swoich dziewiętnastu lat w wielu kwestiach Feyra wciąż zachowuje się, jakby miała ich trzynaście.
Po przeczytaniu pierwszego tomu trafiłam w internecie na kilka dyskusji poświęconych twórczości Sary J. Maas. Nie mam pojęcia, czemu te powieści budzą aż takie emocje, ale... to chyba dobrze? Ostatnio takie rozmowy o upadku literatury pamiętam w przypadku "Zmierzchu", który jednak znacznie trudniej mi się czytało. W każdym razie, gdy jedni odsądzają autorkę od czci i wiary, wytykając nielogiczności, oskarżając o demoralizowanie młodych dziewcząt i generalnie brukanie fantasy, inni są zachwyceni światami, jakie stworzyła, retellingiem znanych baśni i - przede wszystkim - bohaterami.
No właśnie, nie oszukujmy się. Owszem, kreacja świata w "Dworach" jest interesująca, mitologia jakoś tam się broni, ale nie dla kreacji świata i mitologii się to czyta. To się czyta z tego samego powodu, dla którego czytamy fanfiki. Tamlin i Rhysand to są archetypy ukochanych bohaterów dorastających dziewcząt i absolutnie nie piszę tego z przekąsem, bo sama byłam dorastającą dziewczyną i takich bohaterów - pięknych, złamanych cierpieniem, z problemami większymi niż życie - potrzebowałam. Jeden to książę z bajki, drugi to wytatuowany bad boy o niegrzecznym uśmiechu. Obaj zaś są głęboko poranieni, skrywają tajemnice, mają coś na sumieniu i nieustannie cierpią - jak nie psychicznie, to fizycznie, a czasem z powodu tłumionego pożądania. I muszę przyznać że jako nastolatka rzadko na takie postaci trafiałam w książkach. Książki z takimi emocjami to były po pierwsze czytane po kryjomu kiepskiej jakości Harlequiny, po drugie - skandynawskie sagi w rodzaju "Sagi o Ludziach Lodu" albo "Raiji ze Śnieżnej Krainy", po trzecie - fan fiction, które niejednokrotnie sama wymyślałam, podstawiając pod postaci aktualnie ulubione gwiazdy i wikłając ich w problemy, cierpienie i niespełnienie. Było też anime - tam bohaterowie nie wstydzili się cierpieć, płakać i mówić o swoich emocjach. Podejrzewam, że na bardzo podobnych wzorcach wyrosła autorka "Dworów", po czym bezwstydnie wrzuciła do swojego kotła wszystko to, co sprawia jej i rzeszom czytelniczek przyjemność. Jako nastolatka nie chciałam czytać o kolejnych damach w opresji - nie, ja chciałam sama mojego księcia z bajki z tejże opresji ratować. Pewnie gdybym miała dwa razy mniej lat, to podstawiałabym pod Tamlina i Rhysa ulubionych aktorów i rysowała na marginesach ich portrety otoczone serduszkami.
Do tego wszystko przyprawione jest mniej lub bardziej subtelnym erotyzmem - "poczułam jego twardość, a następnie rozpadłam się na kawałki" - nic bardziej lubieżnego w tej książce nie znajdziecie*. Erotyka w "Dworze cierni i róż" opiera się głównie na grze między bohaterami i wiecznym niespełnieniu... słowem, jak w życiu przeciętnych nastolatek, tylko że chłopcy z klasy są jednak jacyś tacy mniej ponętni. Niemniej przez kreację bohaterki, która zdecydowanie nie zachowuje się, jakby była pełnoletnia, miałam nieustannie wrażenie pewnego dyskomfortu.
Jeśli w literaturze celujecie raczej w noblistów, to trzymajcie się od tych książek z daleka. Ja też nie jestem (już) głównym targetem tych powieści, ale mam wrażenie, że wyrosłam też z tego wieku, w którym patrzy się z wyższością na inne dziewczyny za to, że czytają romanse (bo ja jeśli czytam "Zmierzch" albo Trudi Canavan, to tylko ironicznie, nie ma to tamto). Co tu kryć - "Dwór cierni i róż" czytało mi się lekko, płynnie i przyjemnie, tylko momentami zgrzytałam zębami albo wybuchałam śmiechem przy kolejnym szczegółowym opisie seksualnego napięcia/eleganckiej sukni bohaterki. Kolejna powieść z serii jest już zdecydowanie bardziej rozwlekła i niewiele w niej się dzieje, ale jeszcze nie dotarłam do ostatniej strony, więc nie tracę nadziei na jakąś akcję. Czy sięgnę po trzeci tom? Raczej nie w najbliższym czasie, ale jako lektura wakacyjna "Dwory" sprawdzają się naprawdę dobrze.
*Bo w drugim tomie to hoho, dzieje się znacznie więcej ;)
Komentarze
Prześlij komentarz