Czechow na Broadwayu, czyli "Wania, Sonia, Masza i Spike" w Teatrze Polonia



Swego czasu namiętnie oglądałam archiwalne nagrania z gali wręczenia nagród Tony. Oczywiście głównie dla numerów musicalowych, dzięki temu jednak w pamięć wbiło mi się też sporo tytułów nagrodzonych dramatów. A gdy repertuar teatrów i ogrom współczesnych dramatów ogarniasz raczej średnio, to widząc znajomy tytuł, od razu kupujesz bilet... I tak trafiłam do teatru Polonia, na sztukę "Wania, Sonia, Masza i Spike" Christophera Duranga, która nagrodę za najlepszy spektakl zdobyła w 2013 roku (w kategoriach musicalowych rywalizowały wtedy Kinky Boots i Matylda). Dopiero po kupieniu biletów ogarnęłam, że imiona 3/4 bohaterów brzmią mi jakoś znajomo... Bingo, sztuka powstała powiem z inspiracji utworami Antoniego Czechowa.

Fot. Katarzyna Kural-Sadowska/Teatr Polonia

Co tu kryć, o ile nie mam nic przeciwko tzw. klasyce, to osobiście z tym dramatopisarzem zdecydowanie jest mi nie po drodze. Najpierw usiłował zabić mnie z nudów w liceum, potem na studiach, potem przydarzyło mi się przedstawienie "Mewa" w Teatrze Dramatycznym - przedstawienie, które jak na razie piastuje zaszczytny tytuł najnudniejszego w mym życiu (co prawda brawa po samobójstwie Trieplewa były naprawdę rzęsiste, ale nie wiem, czy chodziło o jakość sztuki...). Po tym wszystkim z Narzeczonym powiedzieliśmy sobie, nigdy więcej Czechowa i jego "komedii ludzkich". Ale los niczym w dramatach bywa naprawdę złośliwy. Gdy teściowie w prezencie postanowili podarować nam bilety do teatru, ze wszystkich sztuk dostępnych w Warszawie, wybrali... "Wujaszka Wanię" w Teatrze 6 piętro (tu już nie było tak źle, całe szczęście, może dlatego że aktorzy grali, a nie snuli się po scenie). A teraz, jakby tego było mało, sama sobie dorzuciłam kolejnego Wanię w pakiecie... Na szczęście Teatr Polonia, Maciej Kowalewski i Ewa Błaszczyk odczarowali dla mnie Czechowa.

Nieraz myślę: a gdyby tak zacząć życie na nowo? I to z całą świadomością? Gdyby jedno życie można było przeżyć, jak to mówią, na brudno, a drugie na czysto? Sądzę, że wtedy każdy z nas starałby się nie powtarzać, że najmniej stworzyłby sobie inne warunki... - Antoni Czechow, "Trzy siostry"

Sztuki Czechowa można streścić właściwie kilkoma słowami kluczami: grupa ludzi przywiązanych do jakiegoś miejsca kisi się we własnym sosie i działa sobie wzajemnie na nerwy. Tak jest też w sztuce Christophera Duranga, w której nawiązania do Czechowa znajdziemy na wszystkich poziomach. Od imion postaci, poprzez wprost wspomniane w dialogach odwołania do dramatopisarza (rodzice bohaterów byli jego miłośnikami), po symbole i rozwiązania fabularne. Nie są one ukryte jakoś głęboko i subtelnie, przykładowo zamiast mewy mamy czaplę, a zamiast wiśniowego sadu... mały wiśniowy sad ;) Jeśli zaś o bohaterów chodzi, to jak u Czechowa mamy zatem niespełnionego dramatopisarza Wanię (Maciej Kowalewski), którego od bohaterów "Mewy" czy "Wujaszka Wani" odróżnia jedynie otwarty homoseksualizm. Mamy Sonię (Dorota Landowska), adoptowaną córkę, która chociaż młoda jeszcze, ma już poczucie zmarnowanego życia. Oboje (no dobrze, jest jeszcze gosposia Kasandra, trudniąca się przepowiadaniem przyszłości) mieszkają w domu należącym do ich siostry Maszy, która w odróżnieniu od rodzeństwa zrobiła wielką karierę.

Fot. Katarzyna Kural-Sadowska/Teatr Polonia

W ten skostniały i stęchły od bezruchu świat Masza wkracza z impetem... razem ze swoim młodszym kochankiem, Spikiem, który w odróżnieniu od pozostałych jest Rosjaninem. I muszę przyznać, w tym momencie sztuka skradła mi serce - obserwowanie, jak w uporządkowany świat rodem z rosyjskich dramatów wkracza nagle Hollywood, Broadway i cała ta nowoczesność z iPhonami, Twitterem, i selfie na Insta, sprawiło mi coś w rodzaju mściwej satysfakcji. Gdy Wania i Sonia stopniowo uzmysławiają sobie absurd, w jakim tkwią, i fakt, że nie mieszkają w mieście gubernialnym na peryferiach Rosji, tylko w Stanach Zjednoczonych, a większość przeszkód tkwi tylko w ich głowie... widz przeżywa katharsis.

Wszyscy aktorzy są w swoich rolach bezbłędni, ale szczególne słowa uznania należą się Ewie Błaszczyk. Aktorka gra hollywoodzką gwiazdę, jakby była nią w rzeczywistości. Wojciech Zieliński ubiera się i rozbiera w uroczo niepasujący do powagi sytuacji sposób, a zarówno Maciej Kowalewski, jak i Dorota Landowska grają czechowowskie postaci na granicy komizmu i powagi, żartu i wzruszenia.

Fot. Katarzyna Kural-Sadowska/Teatr Polonia

Mimo dość wysokiego progu wejścia, bo jednak nie oszukujmy się, nie każdy z nas czyta Czechowa do poduszki (chociaż różne są fetysze), "Wania, Sonia, Masza i Spike" to również prosta, pełna gagów komedia, która potrafi rozbawić i wzruszyć do łez. To też świetny przykład "teatru środka", który ma szanse dotrzeć do szerokiej publiczności, nie obrażając jej inteligencji. Dzięki wieloletnim staraniom dyrektorów szkół, teatr kojarzy się bowiem większości z przyciężkimi klasykami, na których trzeba siedzieć 3 godziny, powstrzymując ziewanie. Wyjątek robimy dla musicali, które (niekoniecznie zgodnie z prawdą) postrzegamy jako sztuki lekkie łatwe i przyjemne. Ale między "Antygoną" i "Mamma Mia" jest naprawdę dużo miejsca na sztuki, które może nie trafią do podręczników szkolnych, ale które stanowią po prostu doskonałą rozrywkę. "Wania, Sonia, Masza i Spike" to taka typowo Broadwayowska sztuka, która nie przekazuje nam o ludziach więcej niż byśmy wiedzieli, za to pozwala aktorom błyszczeć, a widzowi nie pozwala się nudzić.

Nie znaczy to, że Durang nie sięga głębiej - czasem uderza w czułe struny. Gdy patrzymy na umęczonych własnym życiem i sobą nawzajem bohaterów, podświadomie kibicujemy im, żeby wyrwali się z tego zaklętego kręgu.  Gdy jednak u Czechowa tego kręgu nie daje się przerwać (a jeśli już się uda, to kończy się to tragicznie), tutaj nieoczekiwanie bohaterowie dostają drugą szansę, a przynajmniej coś w tym rodzaju. I chociaż Wania, Sonia, Masza i Spike mogą wydawać się początkowo bardzo odlegli z ich problemami i życiorysami, to jednak wspomniane na początku poczucie przemijania i utraconego nie wiadomo czego, poczucie, że coś straciliśmy bezpowrotnie, że są rzeczy na które jest "za późno", jest bliskie każdemu z nas.

Fot. Katarzyna Kural-Sadowska/Teatr Polonia
To spektakl, w którym nie znajdziemy zbyt wielu głębokich prawd i metafor (chociaż sztuka Wani, dotykająca... zmian klimatycznych, z nieoczekiwaną aktualnością trafia w czas, gdy dyskusje o tym, czy już niedługo świat ulegnie zagładzie, nie są jedynie tematem komedii...), znajdziemy za to błyskotliwe dialogi, żarty i popisowe monologi. Wszyscy mają tego pełną świadomość, sporo tu miejsca dla aktorów i ich interpretacji, dzięki czemu cała obsada doskonale bawi się na scenie, a widz razem z nimi. I tylko czasem wkrada się myśl, że może jednak pesymista Czechow miał rację i życia nie da się przeżyć na nowo.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek