Słowackie strachy, czyli "Szczelina" Jozefa Kariki


Rzadko oglądam horrory, bo za bardzo się boję. Pierwszy jumpscare i ja już pod łóżkiem, krzycząc wniebogłosy. Jeszcze rzadziej czytam horrory, bo... strasznych książek nie boję się w ogóle. Mimo to od czasu do czasu sięgam po coś z tego gatunku, żeby zobaczyć czy przypadkiem na stare lata nie robię się bardziej strachliwa. Tym razem padło dość nietypowo, bo horror rodem ze Słowacji. 

Co takiego strasznego mają nasi południowi sąsiedzi? Otóż, nasi południowi sąsiedzi mają Trybecz - pasmo górskie, w którym - rzekomo - od dziesięcioleci w tajemniczych okolicznościach giną ludzie. Nieliczni, których udało się odnaleźć, popadli w obłęd. Jednym z tych szczęśliwców był niejaki Walter Fischer - w roku 1939 trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie usiłował o swoich przeżyciach opowiedzieć lekarzowi, a ten nagrał wspólne sesje i umieścił w pancernym sejfie. Zawieruchy dziejowe sprawiła, że sejf został otwarty dopiero osiemdziesiąt lat później. Igor, świeżo upieczony absolwent uniwersytetu, podczas prac budowlanych znajduje sejf i klucz do niego. Gdy udaje mu się odsłuchać nagrania Fischera, zagadka Trybecza staje się jego obsesją.

Igor publikuje na blogu wpis poświęcony swoim odkryciom. Dzięki temu szybko trafia na podobne sobie osoby zainteresowane niewyjaśnionymi zaginięciami na terenie Trybecza: Andreja, miłośnika teorii spiskowych, przekonanego że wszystkie te historie są prawdziwe i że gdzieś w górach ukryta jest szczelina oddzielająca alternatywne rzeczywistości, oraz Davida, nauczyciela fizyki, który z kolei podchodzi do nich sceptycznie, a Andreja uważa za oszołoma. Jak się zapewne domyślacie, owocem spotkania trzech skrajnie różnych charakterów będzie pomysł, by sprawdzić wszystko empirycznie. Bohaterowie ruszają w góry, żeby na własnej skórze przekonać się, jakie tajemnice kryją.

Creepypasta - to było moje pierwsze skojarzenie związane ze sposobem prowadzenia narracji przez autora. Jeśli zdarza się wam czytywać internetowe historie z dreszczykiem, to "Szczelina" może się okazać strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze, mamy piętrową narrację, czyli "ktoś usłyszał kogoś, przeżył coś i przyszedł do autora książki, żeby opowiedzieć swoją historię". Po drugie, sporo w książce odniesień do rzeczywistości i tropów cyfrowych (bohater jest blogerem), a co jest jej jeszcze większym atutem, sama historia wykracza poza ramy powieści, przywołując w przypisach linki do artykułów, filmów, zdjęć, uwiarygadniających opowieść Igora. Po trzecie, sam klimat książki to ten rodzaj horroru, który nie epatuje potwornościami czy gore, ale raczej stara się wytrącić czytelnika z poczucia bezpieczeństwa - atmosfera zagrożenia narasta stopniowo, a razem z nią bohaterowie stopniowo popadają w obłęd. Tracąc kolejne punkty odniesienia, według jakich orientują się w rzeczywistości - czas, przestrzeń, miejsce, tożsamość - powoli rozpadają się na kawałki. Czytelnik już to wie, ale oni jeszcze tego nie wiedzą i chyba to w książce jest najstraszniejsze. Przynajmniej teoretycznie, bo książkę czytałam bardziej jako dobry paranormalny thriller. Nie powiem, żebym w trakcie czytania bała się własnego cienia, ale jak wspomniałam na początku - bardzo rzadko mi się to zdarza.

Trzeba przyznać że stworzenie dusznej, coraz bardziej osaczającej bohaterów atmosfery przeklętego Trybecza wyszło autorowi bardzo sprawnie. Problem miałam głównie z bohaterami. Jednym z żelaznych elementów składowych horrorów jest fakt, że bohaterowie ponoszą karę za swoje grzechy. Problem w tym (i nie jest to kwestia tylko tej książki, ale większości książek i filmów tego gatunku), że przez to trudno im kibicować. Igor to skrajnie niesympatyczny, użalający się nad sobą manipulant, który w dodatku lubi sobie pozażywać metę w mało odpowiednich momentach, ukrywając to przed narzeczoną. Andrej, miłośnik teorii spiskowych jest rysowanym grubą krechą pryszczatym nerdem w ortalionie (co prawda dodatkowo ma cukrzycę i dobry samochód, ale nie są to cechy, które pozwoliłyby go polubić). David jest sceptyczny, o czym autor co chwila przypomina nam w swoim komentarzu. Igor nieustannie ekscytuje się faktem, jak to skrajnie różne osobowości jego towarzyszy doprowadzą do niesamowitego konfliktu, problem w tym, że te kłótnie i konflikty widzimy głównie w komentarzu odautorskim, nie w dialogach, a bohaterowie służą głównie do tego, żeby przywoływać kolejne fakty dotyczące tajemniczych zaginięć, naukowych i pseudonaukowych teorii. Z kolei Mia, narzeczona Igora, to postać tak przezroczysta, że prawie niewidoczna i jedyną jej zapamiętywalną cechą jest fakt, że lubi jeździć w góry. Szkoda, bo sama historia naprawdę wciąga i jakieś zainteresowanie bohaterami by się przydało.

Książkę czytało mi się całkiem przyjemnie, chociaż trudno powiedzieć, że jakoś bardzo mnie nastraszyła. Raczej nie będę się po niej bała jeździć w góry, ale Trybecz postaram się omijać szerokim łukiem... No dobrze, kogo ja chcę oszukać, mimo wspomnianych wad "Szczeliny" najchętniej pojechałabym tam od razu, żeby sprawdzić, czy wyjdzie mi na spotkanie tajemniczy chłopczyk w niebieskiej kurteczce ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek