Podróż Theo, czyli "Szczygieł" Donny Tartt
"Arcydzieło" - krzyczały recenzje, zanim jeszcze sięgnęłam po nagrodzonego Pulitzerem "Szczygła" Donny Tartt. Po takich rekomendacjach trudno jest nie mieć wygórowanych oczekiwań w stosunku do książki. Wiele też "arcydzieł" w życiu (zwłaszcza na studiach) przeczytałam i trudno powiedzieć, czego po takiej recenzji się spodziewać - książki, która zmieni nasze życie? A może raczej nieskończonej nudy, filozoficznych wywodów i nawiązań do innych dzieł, których nie przeczytaliśmy? A najczęściej po takiej rekomendacji włącza się w głowie przekora i zaczepna myśl "No dobrze, Donno Tartt, rzuć mnie na kolana".
Donna Tartt nazywana jest przez recenzentów "nowym Dickensem" i trudno się dziwić, bo dickensowska jest już sama objętość książki - ponad 800 stron. Z drugiej strony, gdy już zaczniemy czytać, to rzeczywiście odnajdziemy w powieści cechy, które z tym pisarzem się kojarzą - dbałość o szczegół, błyskotliwy opis codzienności, umiejętność uwypuklenia tego, co pomijane. Jeśli po tym przerażającym i zupełnie niezachęcającym wstępie wiecie już, że na pewno po książkę nie sięgniecie - poczekajcie jeszcze chwilę. Można się spodziewać, że powieść będzie nudna, archaiczna i posągowa, jak na arcydzieło przystało - nic z tych rzeczy. "Szczygieł" to wciągająca historia, a lektura mijała mi tak szybko, że aż sama się dziwiłam, tym bardziej że ze względów objętościowych książka nie nadawała się do czytania w komunikacji miejskiej. Miłośnicy romansów odnajdą w niej wzruszającą historię miłosną, fani sensacji też znajdą coś dla siebie. Do tego dochodzi refleksja nad sztuką i jej rolą w życiu człowieka. Nie jest to zarazem Zafon, ze zdaniami do oprawienia w ramki i wciąganiem czytelników do jakiegoś koła wtajemniczonych. Aczkolwiek to właśnie pewna Tajemnica jest osią przewodnią tej książki.
Powieść zaczyna się niemal hitchcockowskim trzęsieniem ziemi - atakiem terrorystycznym na nowojorskie muzeum. W wybuchu ginie mama trzynastoletniego Theo Deckera, on sam jednak - niemal cudem - wychodzi bez szwanku. Usiłując się wydostać z rumowiska, natyka się na rannego mężczyznę, który podaje mu nowojorski adres i wręcza tajemniczy pierścień. Następnie pod jego wpływem, w szoku, surrealistycznym widzie czy jak zwał - chłopiec wynosi z muzeum ukochany obraz matki - "Szczygła" pędzla holenderskiego mistrza, ucznia Rembrandta, Carela Fabritiusa. Wkrótce potem uporządkowany świat Theo legnie w gruzach, za to gdy uda się pod wskazany adres, spotka ludzi, z którymi odtąd jego życie zwiąże się na zawsze.
Od tej pory śledzimy pogmatwane losy Theo Deckera. Jego zmagania z nieustannie mu towarzyszącym poczuciem winy po śmierci matki, trudną relację z nagle obecnym w jego życiu ojcem, uzależnionym od hazardu, a także rozwijające się uczucie do rudowłosej dziewczynki, która - tak jak on - straciła w wybuchu muzeum kogoś bliskiego. Równocześnie zaś cały czas jest z nim skradziony (i poszukiwany przez policję na całym świecie) "Szczygieł", Tajemnica, która pali żywym ogniem, a zarazem jest jego jedynym punktem odniesienia w niestabilnej rzeczywistości. Los z Nowego Jorku, spod opieki wyrafinowanej arystokratycznej rodziny Barbourów rzuca go na pustynię - dosłownie, do Las Vegas. Ale nie tego znanego z filmów i teledysków, pełnego neonów i kasyn, a na peryferie tego świata, gdzie mieszkają ludzie-trybiki, wprawiający tę machinę w ruch. W życiu Theo wszystko jest tymczasowe i niestabilne, a chociaż udaje mu się nawiązać kruche więzi z kilkoma osobami, wciąż jest przeraźliwie samotny ze swoją traumą i swoją tajemnicą.
Donna Tartt z niesamowitym pazurem do szczegółów portretuje świat młodej amerykańskiej, nie bójmy się użyć tego słowa, patointeligencji. Ze zmysłami przytępionymi antydepresantami, odurzonej alkoholem, nabuzowanej kokainą. Samotnych dzieci wiecznie zajętych rodziców, usiłujących zrekompensować im brak czasu i przyjaciół pełnymi portfelami. Dzieci, które po szkole biegną na zajęcia dodatkowe albo na kozetkę psychologa. Egzystencji z dnia na dzień. Powierzchownych przyjaźni, opartych na wyrachowaniu i znikających wraz z końcem szkoły albo kolejną przeprowadzką, ewentualnie sprowadzających się do cześć-cześć po latach i postów na Facebooku. Paradoksalnie pod tym względem część nowojorsko-nowobogacka wcale nie różni się od tej rozgrywającej się w Nevadzie - wszyscy są tak samo samotni i otępiali, tylko z innych powodów.
Równocześnie Autorka nie próbuje stworzyć jakiegoś portretu pokolenia czy społeczeństwa. To opowieść skoncentrowana na jednostce, a Theo Decker z pewnością nie jest typowym przedstawicielem swojej generacji. "Szczygieł" to takie typowe Bildungsroman, powieść o dojrzewaniu, dorastaniu, poznawaniu samego siebie, podejmowaniu - lub nie - odpowiedzialności za własne życie. Zarazem proces ten jest pokazany w tylu aspektach, że każdy czytelnik może w jakimś okruchu Theo odnaleźć siebie.
"Szczygieł" to też psychologiczna powieść o radzeniu sobie z traumą, czy raczej - o niemożności uporania się z nią. Theo miota się od rozpaczy do otępienia, obwiniając się za wszystko, co się wydarzyło. Jego przewodnikiem wiodącym go do piekieł, fałszywym mentorem, a zarazem jedynym oparciem staje się rówieśnik Boris. Ten z jednej strony wciąga go w świat nielegalnych używek i pokazuje zupełnie inne życie niż ten, do którego Theo jest przyzwyczajony. Z drugiej - staje się kolejnym stałym punktem w dryfującej donikąd egzystencji bohatera.
Kolejnymi "kotwicami" dla Theo stają się Pippa i Hobie. Podczas gdy rudowłosa dziewczynka jest jedyną osobą, która w jakikolwiek sposób jest w stanie go zrozumieć - w wybuchu muzeum straciła bliską osobę, tak starszy handlarz antykami wciąga chłopca w jeszcze inny świat. Jak się okazuje, tylko pozornie mniej niebezpieczny niż speluny Las Vegas. Sztuka - przez pamięć o matce Theo, pasję Hobiego, związek z wciąż ukrywaną tajemnicą "Szczygła" jest równoważnym bohaterem książki, a Donna Tartt stawia nam wiele pytań bez odpowiedzi, za to mogących wywołać zażarte dyskusje. Dlaczego Sztuka jest tak ważna, że są ludzie, którzy mogą za nią zabić? Czy dzieło sztuki należy do wszystkich, czy też można je ukryć i mieć tylko dla siebie? Co sprawia, że czujemy łączność z jakimś obrazem obok którego inni przejdą obojętnie? I wreszcie - co decyduje o tym, że dane dzieło staje się arcydziełem wartym miliony?
Refleksjom na temat sztuki towarzyszy - chyba najsłabszy w książce - wątek sensacyjny, związany z udziałem Theo w nielegalnym obrocie dzieł sztuki. O ile walor edukacyjny tych rozdziałów jest niewątpliwy (nie miałam pojęcia, jak wygląda obrót słynnymi, skradzionymi obrazami albo meblami), o tyle nazywanie przez to książki "kryminałem" jest nieco na wyrost i nie dziwię się, że sporo czytelników po przeczytaniu opisu na okładce może czuć się rozczarowanych. Jeśli ta wielopoziomowa i wielogatunkowa książka czymś nie jest, to właśnie powieścią kryminalną. Jest jeszcze taki gatunek jak thriller i tu już byłoby "Szczygłowi" bliżej, ze względu na napięcie, wikłanie bohatera w sytuację bez wyjścia i tajemnicę, w której uczestniczy.
"Szczygieł" wciągnął mnie bez reszty, ale zarazem nie mam poczucia że obcowałam z jakimś wielkim arcydziełem. Paradoksalnie właśnie dlatego, że tak dobrze mi się go czytało - arcydzieła wciąż kojarzą mi się z dziełami dziewiętnastowiecznych mistrzów, a jak tu użyć tego słowa wobec książki, w której pojawiają się Facebook, antydepresanty i kasyna w Las Vegas? Prawda jest taka, że o tym, czy dzieło jest arcydziełem, decydują w równej mierze krytycy i czytelnicy, jak czas. Czy za dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt lat Donnę Tartt będziemy stawiać w jednym rzędzie z Dickensem i, powiedzmy, Thomasem Mannem? Zobaczymy.
Komentarze
Prześlij komentarz