Czy czytanie złych książek ma sens, czyli ja i "365 dni"



Z jednej strony nie uważam się za jakąś straszliwą intelektualistkę ani, Boże uchroń, jakąś kulturalną influencerkę, która ma prawo wejść na ambonę i krzyczeć na ludzi "to czytaj! to oglądaj! tego słuchaj!". Z drugiej - czasami zdarzają się w życiu momenty, kiedy to masz ochotę usiąść, stukać nerwowo głową w ścianę i płakać nad stanem ludzkości. Mnie się to właśnie przydarzyło, bo otóż gdyż ponieważ przeszłam na ciemną stronę mocy i przeczytałam "365 dni" Blanki Lipińskiej.

Oczywiście, znałam już recenzje (jakby nie było, bardzo lubię czytać złe recenzje) i byłam świadoma wszelkich kontrowersji z książką związanych. Jednak co innego mieć informacje z drugiej ręki, a co innego przekonać się na własnej skórze, z czym to się je. Chciałabym móc jakoś polemizować z tymi recenzjami, twierdząc, że nie jest tak źle, książka wcale nie jest taka toksyczna, a jedynie jakimś krytykom nudziarzom tak się wydaje. No kurde nie. Nie czytałam "50 twarzy Greya" ale słyszałam już głosy, że przy dziele Blanki Lipińskiej powieść E.L. James zasługuje na Pulitzera. Jestem w stanie to uwierzyć.

Nie jestem za to w stanie uwierzyć, że równocześnie tak wiele osób uważa tę książkę za dobrą, dobrze napisaną, a bohaterów za interesujących i wartych naśladowania. Nie mam żadnego problemu z tym, że całkiem spora ilość kobiet fantazjuje o dominującym mężczyźnie i seksie pełnym przemocy (pisało się fanfiki, poza tym pewnie już w czasach Homera kobiety wyobrażały sobie, że są Heleną Trojańską porwaną przez Parysa), ba, nawet jakoś tam rozumiem fantazjowanie o gwałcie. Tyle że w "365 dniach" mamy tę fantazję wynaturzoną do jakiegoś groteskowego - a co najgorsze, niebezpiecznego - absurdu. A wskutek nieporadności literackiej autorki pewne sceny stają się albo koszmarnie obrzydliwe, albo niezamierzenie śmieszne. 

Główny bohater jest Włochem, ma na imię Massimo, jest przystojny, jest z mafii i ma kutasa, co autorka podkreśla w każdej scenie, w której nasz przystojniak się pojawia. Kutas Massimo nigdy nie siedzi spokojnie, tylko o ile nie jest w akcji, zazwyczaj zajmuje się rozsadzaniem jego spodni (oglądało się True Blood i mam pewne podejrzenia, że może to boleć) I właściwie na tym kończy się jego charakterystyka. Massimo był kiedyś tam w śpiączce, podczas której przyśniła mu się dziewczyna jego marzeń. Dziewczyna jego marzeń, którą widział jedynie w śnie, to oczywiście główna bohaterka, Laura Biel. Laura lubi buty, a najbardziej swoje ukochane trampki na koturnach od Isabel Marant, ma też chorobę serca, którą nieustannie podkarmia szampanem (ewidentnie ma problem alkoholowy, ale autorka zdaje się tego nie zauważać). On porywa ją i daje 365 dni, żeby go pokochała. Żeby ułatwić jej zadanie: więzi ją, grozi śmiercią jej rodzinie, zabija na jej oczach człowieka, zaprasza prostytutkę - słowem, robi wszystko to, czego polskie kobiety oczekują od mężczyzn na walentynki. O dziwo, skutkuje. 365 dni okazuje się jedynie chwytem marketingowym na okładce, bo Laurze pokochanie swojego prześladowcy zajmuje jakieś trzy tygodnie, co ułatwia fakt, że zabiera ją na zakupy. A potem robi się niestety koszmarnie nudno.

No więc właśnie - poza tym, że książka Lipińskiej propaguje mega szkodliwe i toksyczne wzorce męskości (Według autorki podniecającym zachowaniem jest: gwałt, przetrzymywanie, zabicie byłego chłopaka, wiązanie i generalnie robienie wszystkiego bez zgody kobiety. Bo co prawda Massimo deklaruje, że nie dotknie Laury, ale "dotyk" w jego mniemaniu oznacza najwyraźniej jedynie pełną penetrację, cała reszta jest spoko), to ma jedną główną wadę: jest straszliwie, niemożebnie wręcz nudna. Nawet ten cały seks jest nudny - autorka nie sili się na żadną oryginalność, po klasycznej pozycji misjonarskiej mamy więc seks od tyłu, oral, anal i... w sumie tyle, tylko że bohaterka jest zazwyczaj przywiązana do łóżka. Przy czym jest to opisywane jako wyjątkowo perwersyjne. Nie że ja tu czekałam, że Massimo będzie popylał z pejczem i hakiem analnym w przebraniu nietoperza, sama w tym czasie upychając pod łóżkiem swoje lateksowe body, ale serio? Po tym całym przetrzymywaniu, wiązaniu, demonstrowaniu siły - osiągamy poziom mniej więcej Danielle Steel, która jednak potrafiła opisać cały akt zdecydowanie mniej wulgarnie i bardziej pomysłowo. Na koniec zaś, również niczym u Danielle Steel, dostajemy... ślub i dziecko. Niemniej literacko to Blanka Lipińska obok Danielle Steel nawet nie stała. Ubóstwo słowne autorki i głównej bohaterki po prostu powala.

Pracowałam wiele lat w dziale promocji książek i - szczerze mówiąc - nie mam pojęcia, jakim cudem marketingowcom Blanki Lipińskiej udała się ta sztuka - mianowicie, z większości recenzji, artykułów, pozytywnych i negatywnych, bije przekonanie, że to pierwsza taka powieść, że wcześniej to był tylko Grey, a poza tym długo długo nic. Oto kobieta, która pokazała Polakom seks! Tyle że... nie. Blanka Lipińska nie odkryła Ameryki. Nie jest to nawet pierwsza polska książka tego typu, a erotyka była obecna wśród polskich czytelników od bardzo dawna i to w potężnych ilościach. A Harlequiny? A te wszystkie skandynawskie Sagi o Ludziach Lodu i Raije ze Śnieżnej Krainy, które podbierałam mamie i cioci w czasach nastoletnich? Nawet gdyby zrobić rozróżnienie na "literaturę erotyczną", taką spod znaku Danielle Steel, i pornograficzną, czyli taką z wulgaryzmami i ostrzejszymi akcjami, to "365 dni" stoi gdzieś w rozkroku między tymi dwoma podgatunkami. Jest wulgarnie, a bohaterka nieustannie chodzi pijana i co kilka stron uprawia seks, ale czy to wystarczy, żeby porno było porno? Czy ślub na koniec i ciąża pasują do pornografii? Sama nie wiem.  

Tyle recenzji. Po przeczytaniu książki naszła mnie jednak refleksja, czy w ogóle tak złe książki powinno się recenzować. I nie chodzi tu jedynie o fakt, że chcąc krytykować jakieś dzieła, wypada się z nimi zapoznać. Zastanawiam się, czy nie powinno się jednak pozostawić ich w otchłani zapomnienia, gdzie zdecydowanie ich miejsce. Kupując książkę, dołożyłam cegiełkę do imperium toksycznego świata stworzonego przez autorkę. Recenzując, informuję o książce kolejne osoby, które, być może, sięgną po nią, kierowane taką samą niezdrową ciekawością... 

Jakby się jednak głębiej zastanowić, to rozważania te są zupełnie pozbawione sensu - machina już działa, rzeki nie zawrócę. Można jedynie ostrzegać i uświadamiać, bo bardzo często czytelniczki podchodzą do lektury (i nie tyczy się to jedynie Blanki Lipińskiej i erotyków w ogóle) bezrefleksyjnie, przyjmując wartości przekazywane w literaturze za pewnik, bo przecież jest to na papierze. Trochę jak ludzie, którzy po przeczytaniu Dana Browna uważają, że Jezus miał dziecko z Marią Magdaleną, fanki Lipińskiej sądzą, że tak właśnie powinno wyglądać wymarzone życie erotyczne. I nie chodzi tu nawet o Włocha z wielkim... apetytem na seks, tylko o to, co kryje się pod tą powłoczką z fantazji - chorobliwa zazdrość jako coś podniecającego, traktowanie kobiety jak swojej własności (łącznie z oszukiwaniem w kwestii antykoncepcji i wrabianiem w niechcianą ciążę!), a przede wszystkim - przekonanie, że tak właśnie powinno być. Recenzenci płaczą, jak wielką krzywdę Blanka Lipińska wyrządza polskim mężczyznom, bo teraz już żadna kobieta na nich nie spojrzy - niestety, pewnej części mężczyzn autorka robi jednak dużą przysługę. Nie przeczytałam w życiu wiele Harlequinów, ale trochę jednak mam ich za sobą i nie przypominam sobie aż tak toksycznego dzieła.

Nie zamierzam jednak patrzeć z góry na wszystkie czytelniczki Blanki Lipińskiej, bo najwyraźniej odpowiada ona na pewne potrzeby, o których kobiety niekoniecznie będą mówić głośno. To też rodzaj buntu przeciwko traktowaniu literatury jako czegoś wzniosłego, gdy tak naprawdę przydaje się ona również do rzeczy... bardziej trywialnych, a wręcz może zastąpić pornografię. Akcja "Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!" nabiera nagle zupełnie innego znaczenia...

P.S. Nie obejrzałam jeszcze filmu, więc nie wiem, jak pewne kwestie wybrzmiały na ekranie, ale mam wielką nadzieję, że scenarzysta miał jednak świadomość, że pewne rzeczy "dobrze" wyglądają jedynie na papierze. Poza tym umówmy się, tego dzieła nie sposób bardziej zepsuć ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek