Pluszowa statystyka, czyli "Statystycznie rzecz biorąc" Janiny Bąk


Statystyka - na sam dźwięk tego słowa włosy siwieją studentom większości nauk ścisłych i społecznych. No wiecie - wykresy, grupy badawcze, próby reprezentatywne, metody ilościowe i jakościowe i takie tam, do niczego w życiu, poza pracą magisterską, niepotrzebne. A może jednak? Książka "Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla" przekonuje nas, że jest wręcz przeciwnie - ze statystyką mamy do czynienia na każdym kroku, a choćby podstawowa jej znajomość... no dobrze, może nie uratuje nam życia, ale przynajmniej pozwoli krytycznie spojrzeć na większość artykułów czytanych w internecie.

Niemniej, jeśli sięgniecie po tę książkę jak po podręcznik statystyki, to możecie się srogo zdziwić. Naprawdę, bardzo srogo. Zwłaszcza, jeżeli nie znacie jej autorki z internetowej działalności. Janina Bąk, znana jako Janina Daily, to jest taki promyczek w mrokach Facebooka, pluszowa wyspa na oceanie internetów, a jej niepohamowany, pełen dygresji słowotok poprawia mi humor, ilekroć zajrzę na jej fanpage. Janina, na co dzień poważna pani wykładowczyni, na swoim spłachetku social media robi bowiem rzeczy niezwykłe. Na przykład - wyplata kosze z kabanosów. Albo robi alpaki z piernika. I wiatraki z mortadeli. Oraz adoptuje foki. W całej tej niepoważnej otoczce kryją się jednak rzeczy mądre i dobre. Wystarczy zresztą przeczytać parę wpisów, by zrozumieć, że żeby wypisywać takie głupoty, trzeba być osobą niezwykle inteligentną.

Oczywiście nadal to, co napisałam na początku poprzedniego akapitu, pozostaje w mocy. Lepiej nie traktować tej książki jak podręcznika, bo bliżej jej do zbioru zabawnych felietonów luźno osnutych wokół statystyki. Styl Janiny jest nadal stylem Janiny, pełnym dygresji, przypisów, dygresji do przypisów i przypisów do dygresji. Ja łyknęłam tę książkę jednym tchem, ale cały czas z pełną świadomością, że osoby nieprzyzwyczajone do słowotoku autorki może taki strumień świadomości bardzo mocno zmęczyć.

Ale jeśli już otrzemy łzy śmiechu, jakie niewątpliwie pojawią się po rozdziale o owcach, które rozpoznają Obamę i Katy Perry albo o koniach i szopie praczu bez doktoratu, to nagle całkiem serio możemy stwierdzić, że nie było lepszego momentu na ukazanie się tej książki. No dobrze, w tej chwili nawet sama Autorka ma prawo zdzielić mnie maczugą z kabanosów, bo pewnie nastawiała się na spotkania autorskie, kolejki w Empikach i tłumy fanów koczujące pod jej domem, tymczasem okazało się, że pandemia, kwarantanna, wszystko zamknięte i ogólna beznadzieja. Ale nie da się ukryć, że w momencie, gdy połowa ludzkości gorączkowo sprawdza rosnące statystyki zachorowań na koronawirusa i modele rozwoju pandemii, druga połowa czyta opracowania naukowe dotyczące skuteczności leków i szans na szczepionkę, a trzecia połowa zastanawia się, czy mają rację naukowcy twierdzący, że koty też mogą zachorować... książka dotycząca tego, jak czytać badania statystyczne, jest towarem pierwszej potrzeby.

Bo czytać badań statystycznych nie umiemy. Przyznajcie z ręką na sercu - ile razy przeczytaliście nagłówek w rodzaju "Amerykańscy naukowcy potwierdzają: spóźnialscy są szczęśliwsi i żyją dłużej" i uznaliście, że skoro tak, to nie musicie wstawać na ósmą? Albo zastanawialiście się, czemu jakiś rząd dał pieniądze na badanie stwierdzające, że kurczaki chętniej dziobią w zdjęcia ładnych ludzi? Albo patrzyliście na wykres drastycznie rosnących zarobków nauczycieli i uznaliście, że w głowach im się poprzewracało? No właśnie. Tymczasem z książki dowiemy się nie tylko, do czego te dziwne badania służą, ale też jak naukowcy, politycy i media robią nas w statystycznego balona. Słowem - to taka książka, po przeczytaniu której może nie dowiesz się wszystkiego o statystyce, ale na pewno będziesz mądrzejszy niż przed jej przeczytaniem. Zaskoczeniem była dla mnie chociażby informacja, że wspomniane na początku badanie na owcach polegające na rozpoznawaniu twarzy sławnych osób, było elementem badań nad chorobami neurogradacyjnymi u ludzi (np. nad Alzheimerem). Podobnie z wielką ciekawością i paroma wybuchami śmiechu po drodze przeczytałam rozdział o wykresach i o tym, jak niewłaściwie zaprezentowane - chociaż zazwyczaj prawdziwe - dane mogą służyć manipulacji.

Dlatego książka Janiny to naprawdę książka w sam raz na te czasy - pomaga podchodzić do tego typu badań i wykresów krytycznie i nie ulegać od razu pierwszemu wrażeniu, zawsze sięgać głębiej i do źródeł. Nawet jeśli nie uda nam się sprawdzić grupy badawczej czy metody badań, to przynajmniej będziemy wiedzieli, że za dziwnymi słupkami na wykresie czy sensacyjnym nagłówkiem w rodzaju "90% Polaków myśli, że poliester to gatunek sera" często kryje się jakaś manipulacja albo niedopowiedzenie oraz że żadne badania procentowe nie odnoszą się do całej populacji. A że do tego utkwi nam w głowie parę pojęć typu efekt ankietera, próba ilościowa albo CATI, CAWI i CAPI, to tylko wartość dodana.

I jednego tylko żałuję po przeczytaniu tej książki - że na żadnym etapie edukacji nie trafiłam na żadnego nauczyciela, który w taki właśnie sposób nauczyłby mnie nauk ścisłych. Nawet nie musiałby opowiadać o fokach, wystarczyłyby gekony albo szerszenie, byleby potrafił pokazać, że to, co wydaje się zupełnie oderwane od rzeczywistości i niepotrzebne na co dzień, jest częścią naszego życia. Naprawdę zazdroszczę studentom Janiny takiego wykładowcy ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek