10 filmów, które wywarły na mnie wpływ



Wśród znudzonych kwarantanną fejsbukowiczów zapanowała moda na łańcuszki. Ja zostałam wyzwana do takiego, w którym trzeba wskazać "Filmy, które cię ukształtowały". Tylko zdjęcia, bez tytułów, plakatów i komentarzy... I bez sensu. Bo nie w zgadywaniu tytułów sens, tylko w dyskusji i komentarzu. Dlatego przydaje się posiadanie bloga, gdzie można w spokoju i bez facebookowych ograniczeń skomentować tenże łańcuszek i wyjaśnić, czemu takie, a nie inne filmy wpłynęły w mniejszy lub większy sposób na moje życie.

Bo oczywiście pierwsze co zrobiłam, będąc nominowana do tego łańcuszka, to filozoficznie się zadumałam nad tym, co to właściwie znaczy, że film miał na mnie wpływ. Bo jakby tak szeroko spojrzeć, to wpływ wywierany przez filmy może być bardzo różny. Czasem film sprawia, że zakochujemy się w jakimś aktorze, reżyserze, kompozytorze. Czasem powoduje, że zaczynamy zupełnie inaczej patrzeć na pewne kwestie - polityczne, społeczne, moralne. Czasem rozbudza w nas miłość do danego gatunku filmowego. Czasem ten "wpływ" to po prostu poprawienie nastroju po ciężkim dniu. A czasem - chociaż pewnie najrzadziej - po obejrzeniu jakiegoś filmu postanawiamy zmienić całe swoje życie. Bywa też tak, że w momencie obejrzenia filmu jeszcze nie wiemy, że miał on jakieś znaczenie dla naszej przyszłości i uzmysławiamy to sobie dopiero po latach. Ile głębokich metafizycznych rozkmin spowodował we mnie ten łańcuszek, to tylko ja sama wiem ;)



1) Ziemia niczyja, reż. Danis Tanovic i 2) Memento, reż. Christopher Nolan

O tych filmach pisałam już kiedyś w innym wpisie, poświęconym całej serii filmów, która miała niewątpliwy wpływ na to, kim teraz jestem, chociaż wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Były to filmy obejrzane w ramach lekcji filmoznawstwa w liceum, i naprawdę życzę każdemu licealiście takich lekcji filmoznawstwa, na których ogląda się filmy o innych kulturach, tolerancji, problemach społecznych, kwestiach rasowych, dylematach moralnych. Aczkolwiek "Ziemia niczyja" i "Memento" wpłynęły na mnie w jeszcze inny sposób - to właśnie po ich obejrzeniu utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę zostać scenarzystką, a także zdałam sobie sprawę, że uwielbiam rozmawiać i czytać o filmach. Pamiętam wędrówki po radomskich kioskach w poszukiwaniu magazynu "Film". Pamiętam, jak czytałam o konkursie Hartley-Merill i wyobrażałam sobie, że kiedyś też moje nazwisko wydrukują w "Filmie".



3) Arizona Dream, reż. Emir Kusturica

Tak, wiem, co się teraz porobiło z Johnnym Deppem, ale nastoletniej miłości się nie wyprę - pół mojej nastoletniości to były filmy z Johnnym Deppem, filmy Emira Kusturicy i muzyka Gorana Bregovica. A "Arizona Dream" to stworzony przez tych trzech panów film, który śmiało wymieniam na szczycie listy "Filmów Mojego Życia" To też jeden z tych filmów, które, obejrzane w wieku gdy dosłownie wszystko mnie kształtowało, uświadomiły mi, że realizm nie jest jedynym sposobem opowiadania historii, że można wyobraźnią szybować bardzo daleko, równocześnie pozostając w znanym sobie świecie.



4) Gwiezdne Wojny, reż. George Lucas

Czy komuś trzeba tłumaczyć, że to jest jeden z tych filmów, które - obejrzane w odpowiednim momencie - wywierają wpływ na całe życie? Że od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczysz lub usłyszysz słowa "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce" (nawet wypowiedziane przez okropnego polskiego lektora), to nagle stałeś się częścią czegoś większego, jakiejś zbiorowej świadomości? Oczywiście oglądając "Nową nadzieję" w wieku lat trzynastu, wcale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pisząc fanfiki o bohaterach byłam święcie przekonana, że tylko mnie tak odwaliło. Aż nagle podłączyli mi internet...



5) Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia, reż. Peter Jackson

O ile Gwiezdne Wojny wcale nie wywołały we mnie jakiegoś wielkiego uwielbienia do gatunku, raczej uwielbienie do "Gwiezdnych Wojen", o tyle "Władca pierścieni", film i książka, zrobiły ze mnie fana fantasy. I otworzyły przede mną wielki świat zupełnie innej literatury, niż dotąd czytałam i filmów, które oglądałam. Pracę magisterską też pisałam o fantasy.



6) Książę Egiptu

To jest film, który widziałam tyle razy, że nawet nie jestem w stanie powiedzieć. Znam na pamięć słowa wszystkich piosenek i pewnie gdyby ktoś kazał mi wyrecytować scenariusz z pamięci, nie miałabym z tym większego problemu. To zdecydowanie moja ulubiona animacja, która dodatkowo wywołała we mnie zainteresowanie kulturą żydowską. A zaznaczę, że gdy byłam nastolatką, jednak sporo było w moim otoczeniu takiego prostego, małomiasteczkowego antysemityzmu, a słowa "Żyd" używało się, żeby kogoś obrazić.



7) Siedem, reż. David Fincher

Ten film nie mógł się znaleźć pod innym numerkiem ;) "Siedem" to jeden z tych filmów, które - obok "Memento" ukształtowały we mnie miłość do gatunku zwanego thrillerem. Oczywiście, w momencie oglądania nie wiedziałam jeszcze, jak olbrzymi wpływ będzie on miał na moje życie. Idąc prostą drogą, pewnie gdybym na początku lat dwutysięcznych nie obejrzała z kuzynką "Siedem" (na płycie będącej dodatkiem do "Vivy" albo "Przyjaciółki"), nie poszłabym dziesięć lat później na pewne warsztaty poświęcone thrillerom i nie spotkałabym swojego Narzeczonego :D Tak więc nigdy nie wiecie, jaki wpływ wywrze na Was film o seryjnym zabójcy mordującym według siedmiu grzechów głównych ;)



8) Pokuta, reż. Joe Wright

Jakieś 16 razy obejrzałam "Titanica", ale z niewiadomych względów to właśnie "Pokuta" zrobiła na mnie dużo bardziej piorunujące wrażenie. Mimo mieszanych recenzji, uważam ją za film niezwykle przemyślany, i właściwie ideał filmu pokazującego dramat rozgrywany na przestrzeni jakiejś dziejowej zawieruchy. Mastershot pokazujący ewakuację z Dunkierki to dla mnie ideał mastershota, rola Saoirse Ronan zapadła mi w pamięć na lata, a scena erotyczna w bibliotece, i ta Keira Knightley w zielonej sukni... No cóż, płynie z tego filmu niewątpliwa nauka, że biblioteki nie służą tylko do wypożyczania książek xD Z tego filmu uczyłam się też jako scenarzystka, jak najlepiej "sadzić roślinki", by pozornie nieznaczące wydarzenia eksplodowały w późniejszych scenach.



9) Złodzieje rowerów, reż. Vittorio de Sica

Ten film pokazała mi siostra (ile dobrych filmów pokazała mi moja młodsza siostra!). Muszę przyznać szczerze, że do pewnego momentu życia filmomanką byłam niezłą, ale filmoznawczynią raczej kiepską. Tak zwana "klasyka" długi czas była dla mnie trudno dostępna, albo obejrzałam ją za wcześnie ("Obywatel Kane" widziany w wieku lat dziesięciu to straszna nuda). A gdy już pojawiły się możliwości (zwykle niestety niezbyt legalne), to rzadko z nich korzystałam, bo wiecie - kto by oglądał filmy sprzed 90 lat? Tymczasem "Złodzieje rowerów" przekonali mnie, że już w latach 30. kręcono filmy, które od współczesnych różni jedynie czarno-biała taśma. Jak napisać i nakręcić scenę, w której bohater nie wypowiada żadnego słowa, jedynie patrzy, a widz doskonale wie, co myśli? Okazuje się, że zasady "show not tell" wcale nie wynaleźli współcześni scenarzyści.



10) Moulin Rouge, reż. Baz Luhrmann

Moja miłość do musicali nie zaczęła się od tego filmu, ale na pewno moja miłość do tego filmu spotęgowała moje zainteresowanie wszelakimi musicalami. Bardzo się cieszę, że w końcu powstała wersja sceniczna i mam nikłą nadzieję, że może trafi do Polski. "Moulin Rouge" to jest taki film, który nie zmienił może mojego życia, ale często sięgałam po niego w momentach smutku, załamania czy zwykłej chandry - i zawsze robiło mi się po nim jakoś lepiej. Nawet mimo tego, że bardzo smutno się kończy (chlip!).

Ta lista mogłaby być jeszcze dłuższa, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieła obejrzane przeze mnie w wieku lat nastu, kiedy to praktycznie każdy nowy film sprawiał, że rzucałam się w zupełnie innym kierunku i odkrywałam zupełnie inne przestrzenie i zupełnie nowych idoli. Czasem trochę żal mi, że już od bardzo bardzo dawna nie obejrzałam filmu, który uruchomiłby we mnie te same emocje. Ale może jeszcze obejrzę?

Oczywiście zapraszam Was również do dzielenia się swoimi filmami ;)

Komentarze

Copyright © Bajkonurek