Starsza pani musi zabić, czyli "Wiosna zaginionych" Anny Kańtoch
W ciągu roku Anna Kańtoch, którą wcześniej kojarzyłam jako autorkę powieści fantastycznych, wyrosła nieoczekiwanie na moją ulubioną autorkę... kryminałów. "Łaska", "Wiara" i "Pokuta" to kryminały w skandynawskim stylu, które aż proszą się o porządną ekranizację. Anna Kańtoch nie tylko świetnie czuje schematy gatunku, lecz także doskonale wie, kiedy i w jaki sposób poza nie wyjść, by zaskoczyć czytelnika. Nie inaczej jest w jej najnowszej powieści "Wiosna zaginionych", którą, co tu dużo mówić, czyta się jednym tchem.
Ciut spoilerów, więc na wszelki wypadek ostrzegam.
Wyjście poza schemat następuje już na samym początku, przy wyborze głównej bohaterki - to emerytowana policjantka, mieszkająca w Katowicach samotna starsza pani, która (okej, to już bardziej typowe) wciąż nie może zapomnieć o traumie sprzed lat. W 1963 roku jej brat Romek, razem z czwórką przyjaciół, wyruszył na wyprawę w góry. Troje z nich zostało odnalezionych martwych, ciała Romka nigdy nie znaleziono, a z wycieczki wrócił tylko jeden jej uczestnik - Jacek. Mężczyzna, podejrzewany o morderstwo, wyjechał z miasta i słuch o nim zaginął. Odnajduje się po kilkudziesięciu latach, a bohaterka spotyka go przypadkiem w sklepie. Czyżby wrócił w rodzinne strony? Emerytowana policjantka postanawia wymusić na nim prawdę o wydarzeniach sprzed lat, a potem... zabić. Problem w tym, że gdy z tym zamiarem pojawia się w jego willi... zastaje go już martwego.
Nie, nie zdradziłam połowy książki - to sam początek, potem dzieje się znacznie więcej. Dochodzenie w sprawie tajemniczej śmierci podejrzanego o zabójstwo sprzed lat to zdecydowanie jedno z mniej przewidywalnych śledztw, na jakie trafiłam ostatnio w kryminałach (a trochę ich przeczytałam, zarówno prywatnie, jak i zawodowo). Może z perspektywy czasu zakończenie wyda mi się wydumane, ale w trakcie lektury naprawdę dobrze się bawiłam, łącząc poszczególne kropki. Równie ciekawe i niesztampowe są prywatne perypetie głównych bohaterów, którzy są zdecydowanie dalecy od bycia kryształowymi. Co więcej, życie prywatne nie jest tu tylko wypełniaczem stron mającym na celu odwrócić uwagę czytelnika od śledztwa, jak w większości powieści tego gatunku. Okazuje się, że rodziny bohaterów mają ze sprawą więcej wspólnego, niż to na początku podejrzewali.
To, co odróżnia dobry kryminał od przeciętnego, to fakt, że ten dobry jest zawsze o czymś więcej niż tylko o śledztwie w sprawie "kto zabił". Podoba mi się, jak Anna Kańtoch, opowiadając o tajemniczym morderstwie, opowiada w rzeczywistości o starości, przemijaniu, rozpamiętywaniu popełnionych w przeszłości błędów. Zarówno starsza pani, jak i młody policjant, podróżując w przeszłość śladami zamordowanego mężczyzny, podróżują również w zupełnie innym kierunku - analizując własne życie, które jest sumą drobnych i poważnych decyzji, nie zawsze naszych, czasem naszych rodziców lub bliskich. Oboje nieustannie rozważają, czy mogłoby potoczyć się inaczej.
Z wielkim wyczuciem i swego rodzaju sympatią sportretowana jest główna bohaterka, niedoszła zabójczyni - to z jednej strony taka babcia, którą człowiek chwaliłby się przed kolegami z klasy: błyskotliwa i inteligentna, w przeszłości ścigała złoczyńców, a teraz można z nią pogadać o tym, co ostatnio było na Netfliksie i polubić jej posta na facebooku. Z drugiej strony to jedna z tych babć, które swoim ciepłem obdarzają wnuki, ale w przeszłości zdarzało im się zapominać o dzieciach i nie uczestniczyć w ważnych chwilach w ich życiu. Chociaż nasza sympatia jest po stronie starszej pani, trudno nie rozumieć racji jej córki, która z jednej strony nieustannie troszczy się o matkę i stara, by niczego jej nie brakowało, z drugiej - o wiele spraw ma do niej żal.
A przy tym wszystkim bohaterowie wydali mi się - mimo że jedno z nich jest siedemdziesięcioletnią staruszką, a drugi młodym policjantem sypiającym z uczennicami technikum (ale spokojnie, pełnoletnimi) - bardzo bliscy. Może przez to, że gdzieś między wierszami przebija się ten bliski mi świat geeków i miłośników fantasy - gdzie ludzie jeżdżą na Pyrkon, robią cosplay, piszą blogi i oglądają seriale. Przy czym nie jest to podane w formie ciekawostki, raczej jako element rzeczywistości, chociaż trudny do zrozumienia dla starszego pokolenia policjantów.
I tylko jedno mnie wkurzyło, chociaż z drugiej strony powinnam się cieszyć - oczywiście na końcu okazało się, że to pierwsza część trylogii i teraz trzeba będzie, cholera jasna, czekać na kolejną. Przynajmniej już wiem, że wszystkie kryminały Anny Kańtoch można kupować w ciemno.
Komentarze
Prześlij komentarz