Szelest ulicy, czyli "Lizbona. Miasto, które przytula"



Są takie miejsca, gdzie nawet jako turyści czujemy się jak w domu. Są takie miasta, do których chcemy wracać, choćby tylko po to, żeby przez chwilę odetchnąć ich atmosferą. Dla mnie takim miastem jest Lizbona. Wystarczy, że zobaczę panoramę z mostem 25 Kwietnia, na blogu kulinarnym trafię na przepis na pasteis de nata albo usłyszę fado w wykonaniu Marizy i zaczynam zadręczanie najbliższych osób opowieściami z cyklu "a mówiłam ci o tej kafejce, w której byłam na śniadaniu i kawa kosztowała tylko pięćdziesiąt centów?", "a pamiętasz, jak piliśmy ginję na Rossio?", "a wiesz jak jest po portugalsku blender?". Nic dziwnego zatem, że gdy tylko wpadł mi w ręce przewodnik "Lizbona. Miasto, które przytula", kupiłam go od razu.

No dobrze, źle się wyraziłam, bo ta książka to nie jest taki typowy przewodnik, z trasami, mapami, skrótem historii miasta i opisem zabytków. Właściwie to w ogóle nie jest przewodnik. Zamiast wyznaczonych szlaków turystycznych w książce znajdziemy wywiady, felietony, eseje, zdjęcia poświęcone miastu, jego smakom, zapachom, dźwiękom i postaciom. Z drugiej strony, nie jest to też jednak kolejna "próba zrozumienia portugalskiej duszy". W odróżnieniu od chociażby recenzowanej już na blogu "Samotności Portugalczyka" (również skupiającej się przede wszystkim na Lizbonie) znajdziemy tutaj bardziej zbiór impresji na temat miasta. Miasta, które naprawdę warto poznać bliżej niż tylko poprzez odhaczanie kolejnych zabytków. 



Podczas swojego trzeciego pobytu w Lizbonie zwiedzałam miasto w towarzystwie rodowitej Portugalki, z którą m.in. miałam za zadanie organizować grę miejską. Zamiast przebiegać przez uczęszczane przez turystów trasy, zaglądałyśmy do kawiarni i knajp dla lokalsów, zamiast robić zabytkom zdjęcia z daleka, przyglądałyśmy się detalom - jak symbole masońskie wykute w ścianach zupełnie niepozornych kamienic. Gubiąc się w labiryncie uliczek, wchodziłyśmy do miejsc, których nie było w przewodnikach. Zabawne, bo kilka spośród tych miejsc opisane zostało w książce - jak choćby klimatyczny szpital dla lalek przy Praca da Figueira. 

I to chyba jest najlepszy sposób na poznawanie miasta - kluczenie uliczkami, chłonięcie go wszystkimi zmysłami. W książce poznamy więc smaki Lizbony, z jej słynnymi deserami na czele. Poznamy jej dźwięki, czyli przede wszystkim fado, ale nie ominiemy i portugalskiego disco z jego żenującymi tekstami, i zwycięzcy Eurowizji Salvadora Sobrala, i ważnych dla Portugalczyków utworów kojarzonych z Rewolucją Goździków. W kwestii architektury - zamiast krążyć wokół ogólników, przyjrzymy się szczegółom, jak choćby azulejos zdobiącym ściany wiekowych kamienic albo nagrobkom na niesamowicie klimatycznym Cemiterio dos Prazeres (Cmentarzu Przyjemności). Zatrzymamy się przy miejscach, przy których normalnie nie kłębią się tłumy turystów. Z kolei te charakterystyczne dla Lizbony zabytki poznamy z innej strony. Sporo interesujących rzeczy przeczytamy też o historii miasta i związanych z Lizboną postaciach: Fernando Pessoi, markizie de Pombal czy Calouste Gulbenkianie. 



Książka napisana jest w niezwykle przystępny i przeuroczy sposób - widać, że obie autorki, z których jedna mieszka już w Portugalii od lat, a druga nieustannie wraca tam jako turystka, są po prostu w Lizbonie zakochane. Jedna z nich, Weronika Wawrzkowicz-Nasternak prowadzi bloga "Rozmawiam, bo lubię" i rzeczywiście - w jej wywiadach widać umiejętność ciepłej rozmowy, wydobywającej z rozmówcy to, co najciekawsze, a zarazem naturalność i zamiłowanie do dygresji. Być może dlatego już po przeczytaniu opisu na okładce wiedziałam, że to książka dla mnie - i rzeczywiście, lektura była jak rozmowa na kawie, podczas której wymieniamy wspomnienia. Poza autorkami o "mieście, które przytula" wypowiadają się też inne mniej lub bardziej związane z nim postaci - pilot Piotr Lipiński opowie o Lizbonie widzianej z lotu ptaka, Andrzej Jakimowski o kulisach realizacji filmu "Imagine", a szef kuchni David Gabouriad o swoim stażu w portugalskiej restauracji.

Nie jest też tak, że książka składa się wyłącznie z samych zachwytów. Co prawda jak na opowieść o Portugalii zaskakująco mało tam wzmianek o koloniach i Salazarze, ale sporo miejsca poświęca się w niej tzw. retornados, czyli portugalskim mieszkańcom kolonii, którzy powrócili do Portugalii po Rewolucji Goździków, a następnie spotkali się z wieloma szykanami ze strony mieszkańców kontynentu. Znajdziemy też wywiad poświęcony cieniom stałego mieszkania w mieście, których nie dostrzegamy jako zauroczeni stromymi uliczkami turyści, jedna z rozmówczyń wspomina też o różnicach kulturowych i pozycji kobiety w Portugalii (pełnię praw wyborczych Portugalki otrzymały dopiero w 1976 roku!).

Mimo że książką jestem zachwycona, mam pewne wątpliwości, czy polecić ją osobom, które w Lizbonie nigdy nie były i nie miały do czynienia z Portugalią i językiem portugalskim. To jednak lektura dla tych, którym ślinka cieknie na samą wzmiankę o pasteis de nata, wiedzą kim jest Ricardo Reis, zachwycają się portugalskimi słówkami, płaczą przy fado i są gotowi rzucić wszystko, bo nad Tagiem tak pięknie zachodzi słońce. Niewykluczone, że dla tych, którzy dopiero wybierają się do Lizbony, lektura może przypominać tę sytuację, w której siedzisz ze znajomymi przy kawie, a oni wymieniają plotki o osobach, których nie znasz albo o filmie, którego nie widziałeś, i doskonale się przy tym bawią. Ale mogę się mylić - bo sam styl pisania, czy raczej rozmowy obu Autorek jest tak sensualny i przystępny, że to miasto po prostu widzi się przed oczami. A zwłaszcza podczas pandemii, gdy podróżowanie stało się albo niemożliwe, albo bardzo skomplikowane, takich wypraw w wyobraźni nam potrzeba. 

Komentarze

Copyright © Bajkonurek