Człowiek "Maska" pije, płacze i rozrabia, czyli o biografii Janne Ahonena



Jestem z pokolenia Małyszomanii. Największe sukcesy naszego biało-czerwonego przypadły na moje nastoletnie lata, a że skoki narciarskie oglądało się u mnie w domu "od zawsze" (z tym że oczywiście kiedyś TVP transmitowała tylko najważniejsze turnieje), to dołączyłam do kibicowskiej euforii niemal na samym początku (niemal, bo pierwszego konkursu TCS nie oglądałam, spędzając ferie świąteczne u babci bez telewizora). A że byłam nastolatką, to oczywiście euforia moja materializowała się w postaci zakochiwania się w idolach i pisania o nich fanfików w raczkującym internecie, który wtedy jeszcze czerpałam z pikającego modemu napędzanego przez chomiki w kołowrotkach. 

O Małyszu fanfików jakoś nie pisałam, bo o ile kibicowałam mu całym sercem, nie nadawał się na idola nastolatki. Żonaty, dzieciaty i z wąsem, wydawał mi się jakiś taki stary, chociaż w momencie eksplozji formy w 2000 roku miał zaledwie 24 lata. Na szczęście w innych reprezentacjach nie brakowało urodziwych i tajemniczych wojowników - serca dziewcząt w tamtym czasie biły przede wszystkim dla Finów, co było widać na wszelkich forach dyskusyjnych poświęconych skokom. Moje biało-czerwone serduszko biło więc dla przystojnego Ville Kantee, ale pod względem sportowym z Finów najbardziej zapadł mi w pamięć Janne Ahonen (też stary, też dzieciaty, ale bez wąsa). Chyba głównie dlatego, że gdy gwiazdy innych zawodników zapalały się i gasły, on kilkanaście lat utrzymywał się w czołówce i nawet kiedy forma spadła, długo nie potrafił na dobre skończyć ze skokami. 

Dlatego od razu mówię, że mimo wszystkich podśmiechujek, jakie urządzałam sobie podczas czytania biografii tego pana, książkę doczytałam do końca - bo czasy świetności Janne Ahonena to również moje czasy, a wspominanie emocji, jakie towarzyszyły mi podczas kolejnych Turniejów Czterech Skoczni, było prawdziwą przyjemnością. I gdyby tylko książka była lepiej napisana... Bo spójrzmy prawdzie w oczy - „Janne Ahonen. Oficjalna biografia legendy" Pekki Holopainena nie jest ani dobrą książką, ani dobrą biografią. 

Na początku był chaos, na końcu zresztą też

Przede wszystkim panuje tu chaos. Część biografii sportowca opowiadana jest chronologicznie, część tematycznie, a w większości rozdziałów chronologia i tak skacze od czasu do czasu do przyszłych i przeszłych wydarzeń. Przez to momentami trudno się zorientować, w którym momencie życia Ahonena jesteśmy, tym bardziej że zdarza się autorowi pomylić Toniego Nieminena z Tommik Nikunenem albo Villego Kantee z Ville Larinto. Pewne informacje powtarzane są kilkukrotnie niczym żarty rubasznego wuja na weselu (jak historia o pastelowym kombinezonie wyrzuconym do śmieci), zdarzają się rozdziały, gdzie autor z historii o Janne przechodzi do życiorysów innych skoczków bez choćby zaznaczenia tego i tylko dzięki wiedzy z innych źródeł można się zorientować, że właśnie czytamy o Tonim Nieminenie, a nie o głównym bohaterze. Zdarzają się nieoczekiwane dygresje, które mają na celu rozpoczęcie nowego, zupełnie innego wątku - np. 

Z tego, co słyszał Ahonen, kilku kolegów z dzieciństwa, prowadzonych przez pewne substancje chemiczne, przebyło szybko tę samą, kończącą się przedwczesną śmiercią drogę. Dziesiątego maja 1977 roku w Lahti o takich substancjach wiedziano jeszcze bardzo mało. Tego deszczowego (...) ranka Maarit Ahonen poinformowała męża, że już pora.

Jaki związek mają narkotyki i wiedza o nich z narodzinami Janne Ahonena - to wie już tylko sam autor książki. Ja zaś kwiknęłam ze śmiechu na fragmencie, w którym najpierw czytamy długi opis kontroli antydopingowej na mistrzostwach w 2001 roku, podróży na miejsce kontroli, sikania do słoiczka, po czym cała historia kończy się mniej więcej słowami "a dziewięć miesięcy później urodził mu się syn". 

Lenistwo, głupota i Jezus

Nie byłabym tak czepliwa, gdyby początek książki nie był wypełniony prywatnymi przemyśleniami autora na tematy niekoniecznie sportowe. Oczywiście rozumiem, że późniejsza krytyka pod adresem fińskich działaczy sportowych jest uzasadniona (co widzimy przede wszystkim po tragicznych wynikach reprezentacji w ostatnich latach), ale jaki związek ze sportem mają refleksje na temat kobiet, które powinny siedzieć w domu zamiast robić karierę, dzieci, które nie wychodzą na dwór bo siedzą przed komputerami („kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów…”) i nie znają dobrych manier "z powodu lenistwa lub głupoty rodziców",  i tak dalej? Przy czym zaznaczmy - zdaniem autora, nawet jeśli nastoletni Janne kradł sprzęty ze sklepu sportowego to zupełnie co innego niż obecne nieznośne dzieciaki głupich rodziców, albowiem "rytuał drobnych kradzieży często łączy się z wiekiem dojrzewania". Jest to swoją drogą dość zabawne, bo o ile sam Ahonen w żaden sposób nie usprawiedliwia swoich szczeniackich wybryków, to wybiela go autor. 

Przez to bardzo często książka sama sobie przeczy - przykładowo, w jednym z rozdziałów najpierw mamy krytykę traktowania młodszych skoczków przez starszych, co zahaczało momentami o wojskową falę. W kolejnym rozdziale autor pisze już familiarnie, że niewielkie, "zdrowe" (!) kocenie młodszych wręcz pomaga w karierze… Z jednej strony autor krytykuje Toniego Nieminena i jego zamiłowanie do szybkich samochodów, przez które zawaliła się jego kariera, z drugiej - u Ahonena to oczywiście co innego (na szczęście zauważa też, że zupełnie inaczej wyglądało u obu nastoletnich zawodników wsparcie ze strony dorosłych i że Ahonen w porę umiał się opamiętać - teoretycznie, bo z treści książki wynika, że po prostu nigdy go nie złapali). Jest to dość kuriozalne, bo najpierw autor wszelkie pijackie wybryki skoczków traktuje jako zabawne anegdotki (bo szaleli mniej niż Nykanen i Nieminen), po czym mamy epilog pisany przez samego Ahonena, w którym przyznaje, że „typowo fińskie” upijanie się na umór przy każdej możliwej okazji okazało się dla niego po prostu jedną z form alkoholizmu, z której trzeba i można się wyleczyć. Zaś hagiograficzność biografii osiąga kulminację pod koniec, gdy autor wzbija się na wyżyny swojej elokwencji, pisząc:

Kiedy 184-centymetrowy Janne Ahonen głoduje i chudnie do 65 kilogramów oraz zapuszcza brodę, kojarzy się trochę z królem cierpiących, czyli Jezusem z Nazaretu. Prawosławny duchowny i poseł do europarlamentu Mitro Repo, który interesuje się sportem i zawsze lubił Ahonena, zgadza się z takim twierdzeniem, chociaż nie uważa, żeby dalekie podobieństwo do Chrystusa wpływało na popularność skoków, nawet jeśli w Finlandii, mimo postępującej laicyzacji kraju, wartości religijne cieszą się według badań nadal bardzo dużym poważaniem.
Tak, autor właśnie porównał Ahonena z Jezusem. Można się rozejść, dziękuję. Ogólnie pan Holopainen przez całą książkę jest trochę rozdarty, bo z jednej strony pisze o bohaterze narodowym, który nie zaliczył tak bolesnego upadku jak Nykanen, Nieminen czy potem Olli, ale z drugiej strony produkt musi się sprzedać, więc trzeba czasem przypomnieć, że Ahonen, "królewski orzeł", też bywał niegrzeczny.

To, co najciekawsze

No ale cóż - byłabym hipokrytką, gdybym nie przyznała, że najciekawsze w biografiach sportowców są niekoniecznie podsumowania ich osiągnięć (które można sprawdzić w internecie), ale właśnie wszelkie zakulisowe smaczki, plotki i skandale. Tym bardziej, że na paru ze wspomnianych imprez albo byłam sama, albo znam je ze słyszenia (moja siostra pracowała w portalu sportowym przy siatkówce i skokach i uczestniczyła w wielu zawodach i w wielu after party, o których pewnie sama mogłaby napisać książkę). Co tu dużo mówić, Ahonen nie jest raczej zawodnikiem słynącym ze skandali (nawet te alkoholowe, wyciągane przy okazji premiery książki, jak skakanie po pijaku na mamucie, zdradził dopiero w biografii, a wcześniej przeszły bez echa), więc autor książki stara się jak może, żeby wyciągnąć z jego życia wszystko, co mogłoby zainteresować portale plotkarskie, łącznie z tym, że jako niemowlak miał przepuklinę. I pewnie książka byłaby nudna jak flaki z olejem, gdyby nie anegdotyczny wkład, jaki włożył do biografii Ahonena jego kolega z drużyny, a potem z teamu, czyli Ville Kantee. Jak już wspomniałam, kochałam się w nim beznadziejnie jako nastolatka, a moja miłość pozostała uwieczniona w rozlicznych fanfikach, dlatego w trakcie czytania aż zabiło mi serce, kiedy wreszcie Ville wkroczył na scenę. Osoby pamiętające początki internetu, jeszcze sprzed Google’a, kojarzą pewnie to uczucie, kiedy trafiało się na jakąś przypadkową stronę, a na niej na niewidziane wcześniej zdjęcia lub historie o swoim idolu, którymi potem można podzielić się na forum dyskusyjnym z innymi złaknionymi fanami. Nie wiem, czy autor książki śledził tak jak ja w zamierzchłych czasach bloga Villego*, ale ja, pamiętając go, jestem niemal pewna, że pewne fakty w licznych anegdotach zostały tam nieco podkoloryzowane. Przynajmniej jednak możemy się dowiedzieć nieco więcej niż z innych źródeł np. o niebezpiecznym odchudzaniu wśród skoczków oraz o tej bardziej wrażliwej stronie Ahonena.

Szkoda jednak, że autor pokazuje Ahonena jedynie przez pryzmat Finlandii - kolegów z reprezentacji, działaczy i trenerów. Trochę żal, że nie dotarł do jego rywali z innych reprezentacji - Schmitta, Małysza, Widhoelzla (o przyjaźni z którym często wspomina), Koflera, Goldbergera, Romoerena - pozwoliłoby to na nieco pełniejszy obraz skoczka jako zawodnika. Na przykład, autor pisze o konkursie w Engelbergu w 1996, niewiele poza wygraną Ahonena o nim wspominając. Tymczasem sam Ahonen w jednym z wywiadów opowiadał, że podczas tego konkursu poprosił go o autograf jakiś młody chłopaczek - jak się lata później okazało, był to Simon Amman, który potem sam mu ten autograf pokazał i też mówił o tym w wywiadach. Taką anegdotę przegapić, serio? 

Zanim jeszcze zaczęłam czytać, trafiłam na krytyczną recenzję, której autorka narzeka na to, że duża część książki poświęcona jest właśnie krytyce oficjeli zajmujących się w Finlandii skokami - dla mnie akurat te fragmenty były jednymi z ciekawszych, bo tłumaczą, czemu po zakończeniu(ach) kariery przez Ahonena, skoki w tym kraju praktycznie się skończyły. Złe zarządzanie, konflikty ze sponsorami, błędy szkoleniowe, osobiste niesnaski - ta „Gra o Tron” to tylko wierzchołek góry lodowej, który podejrzanie przypomina też sytuację w wielu związkach sportowych w Polsce. Sytuacje takie jak organizowanie skoczkom kilkunastogodzinnych lotów, podczas gdy trenerzy i działacze lecą na miejsce zawodów bezpośrednio albo fakt, że na zawody z jedynym zawodnikiem kadry A z punktami w PŚ w pewnym momencie jeździło pięciu działaczy - no serio brzmi to znajomo. 

My, sieroty po Małyszomanii

Nie dam rady ocenić tej książki obiektywnie (niby żadnej się nie da, ale tej w szczególności), bo jako osoba zajarana tematem z jednej strony zauważam wiele niedociągnięć, a z drugiej - jestem w stanie dopowiedzieć sobie białe plamy dzięki wiedzy z innych źródeł, suche fakty o konkursach wypełnić informacjami z archiwalnych relacji, wywiadów albo własnych wspomnień. Z trzeciej zaś strony - często przymykałam na te niedociągnięcia oczy, bo przyjemnie było mi powrócić wspomnieniami do lat nastoletnich, kiedy nazwiska Małysz, Schmitt, Ahonen, Hannawald, Hautamaeki, Goldberger rozpalały wyobraźnię kibiców. I poznać ten świat od środka, dowiedzieć się rzeczy, które dla postronnych mogą nie mieć znaczenia - np. skąd się wzięły słynne maski Ahonena. 

Dla kibica, który o Ahonenie nie ma pojęcia, książka może jednak okazać się nieco nudna (Ahonen to jednak nie Nykanen, nie rzucał się na ludzi z nożem, a jak się upijał, to z dala od dziennikarzy), a dla kogoś, kto nie ma pojęcia o skokach w ogóle - dość hermetyczna, pełna faktów, które nie wiadomo dlaczego są ważne - i skrótów myślowych. Niemniej, jeśli tak jak ja pamiętacie Małyszomanię, to fajnie jest zagłębić się w te czasy od fińskiej strony.

*Blog niestety już nie istnieje (i nie ma też potwierdzenia, że rzeczywiście prowadził go Ville, jedynie fanowskie śledztwo), ale historie, jakie autor tam opowiadał, były wręcz nieziemskie - moja ulubiona to ta o skoczkach, którzy zgubili się, jadąc na konkurs do Niemiec, po czym trafili do… szpitala psychiatrycznego, a jeden z nich, wysłany na zwiady, został wzięty za zbiegłego pacjenta. Po czym kiedy w końcu udało im się wytłumaczyć, kim są, i do jakiej miejscowości zmierzają, pracownik szpitala spojrzał na nich jak na idiotów i stwierdził „JESTEŚCIE W NIEWŁAŚCIWYM KRAJU”.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek